do mojej własnej oazy spokoju,
do raju do którego wpuszczeni są nieliczni,
tam gdzie uśmiech pojawia mi się nawet w najsmutniejsze dni,
do przewspaniałej osoby, która jako jedyna na tym wielkim a zarazem małym i prymitywnym świecie mnie rozumie,
do mojej niezastąpionej Babci.
Uciekłam..
uciekłam właśnie do Niej,
nie mogłam już wysłuchiwać jak moja rodzicielka dzień w dzień wydziera się na mnie.
Jestem osobą raczej spokojną i nie kłócę się, nie obrażam, przyjmuję krytykę,
ale ile można wyżywać się na własnym dziecku za to, że zamiast pójść na uczelnie na farmację,
wybrałam studium farmaceutyczne?
Magistra można zrobić w każdej chwili..
Zawsze starałam się robić wszystko jak najlepiej,
i choć miałam moment w którym dzień w dzień imprezowałam i brałam przeróżne świństwa,
to już wyszłam z tego, nie biorę niczego, od września nie napiłam się nawet łyka piwa, wina, etc..
W szkole jestem najlepszym uczniem, w liceum przeczytałam mnóstwo książek farmaceutycznych,
więc szkoła to dla mnie tylko powtórka tego co sama się uczyłam.
A i tak nadal nie jestem wystarczająco dobra, aby moja Mama mnie pochwaliła.
W sumie nigdy tego nie zrobiła.
No nic..
Rozmyślałam o diecie jaką bym chciała stosować.
Wiem, że głodówki to gówno i za wszelką cenę trzeba omijać je szerokim łukiem,
ale ja i tak wiem, że w teorii mogę sobie wmawiać że tego nie zrobię,
jednak w praktyce i tak wyjdzie, że w którymś momencie będę zbyt często zawalać i skończy się to na głodówce. Fuck the logic.
Jeść zdrowo, 5 posiłków dziennie- tak, tak.. w większości książek o dietach można to wyczytać,
ale ja już to przerabiałam.. zawsze kończyło się na mega napadzie.. bo przecież nie mogę być normalnym człowiekiem, który jedząc ryż z warzywami z patelni zakończy na 1 porcji.. tylko muszę wyczyścić całą patelnię.
Nie jeść słodyczy, unikać węglowodanów- ok.. niby da się przeżyć.. ale w pewnym momencie i tak złapie mnie ochota i rzucę się na czekolady bądź zjem bochen chleba.. czyli znowu napad.
Ograniczenie kcal- wystarczy, że przekroczę o 50kcal i mój umysł znowu powie mi "Zawaliłaś, jesteś nikim, przegrałaś, więc idź i wyjedz pół lodówki".
Nie ważne jak bym próbowała sobie pomóc, jak nauczyć się normalnie jeść.. to i tak zawsze zakończy się to napadem a potem głodówką.
Sama już nie wiem co mam robić.
Chcę nauczyć się jeść bez wyniszczania metabolizmu,
chcę nauczyć się zjeść 3 ciasteczka z paczki, zamiast wyjadać całe opakowanie,
chcę nie mieć wyrzutów za zjedzoną bułkę czy cały obiad,
nie chcę zwracać uwagi na ilość kcal,
chcę nauczyć się jeść w miejscu publicznym a nie w samotności.
Chcę funkcjonować jak normalna osoba, bez zawracania sobie głowy jedzeniem.
Niby nic trudnego- a jednak długa droga przede mną.
BILANSE
27.11.2014
*sushi
*2 tosty
*kilka łyżeczek lodów o smaku orzecha włoskiego
*pół bagietki czosnkowej
*kilka kawałków czekolady
28.11.2014
*sałatka (łosoś, rukola, szpinak, sałata, czerwona cebula, pomidorki koktajlowe, ogórek, mozzarella, papryka) +winegret
*2 lizaki
*krem z dyni
*makaron ze szpinakiem i serem pleśniowym
*nadziewane pomidory z mozzarella
*garść chipsów
*kilka orzeszków w czekoladzie
Dobranoc.