piątek, 28 lutego 2014

#29

Dzień 1
Dzisiaj opiszę moje dwa wyzwania "1" i "2".

"Wyzwanie 1"
Polega ono na tym, że do danego dnia przypisane są literki (A-G), które oznaczają konkretny filmik ze spalaniem kcal. ;dodatkowo oprócz intensywnego spalania tłuszczyku będę codziennie robić po 1 lub 2 ćwiczonka na daną partię. Co cztery dni będę robić przerwę :)

Ćwiczenia:

Treningi na poszczególne partie ciała (będę sobie wybierać):
2. brzuch
3. nogi


"Wyzwanie 2"
Tutaj skupię się bardziej na brzuchu, udach i pośladkach.
I znowu są literki, które opisują konkretny zestaw ćwiczeń :)
A co 4 dni robię przerwę.


G- zestaw na dzień G


Obudziłam się o 16, gdzie to w ogóle do mnie nie podobne bo należę raczej do osób cierpiących na bezsenność i śpię tak po 3-4h.
Ale najwidoczniej mój organizm po ostatnich dniach był nad wyraz wykończony i dobrze mi zrobiło takie dłuższe lenistwo w łóżku.
Idąc do kuchni, zauważyłam kartkę powieszoną na lodówce "Córcia nie mogłam Cie obudzić. Wyjeżdżam do Luksemburga i wrócę za 2tyg. Buzi i kocham Cię :) "
Echh... znowu. Znowu moja mama wyjeżdża sobie i mnie nigdzie nie zabiera. Choć kilkakrotnie pytałam się jej Dlaczego nie weźmie mnie ze sobą?  To jej odpowiedź brzmiała, że mam szkołę, że matura, że muszę się uczyć, że dopiero na wakacje sobie wyjadę gdzie tylko będę chciała... 
No cóż. Kiedyś i ja będę sobie tak często wyjeżdżać gdzie i kiedy tylko będę chciała.
Tak też, znowu mam wolne mieszkanie na całe dwa tygodnie.
Znając mnie to chciałabym spędzić ten czas w ciszy i relaksie.
Lecz wiedząc z kim się teraz zaczęłam zdawać, to pewnie będzie dwu tygodniowy melanż. A co za tym idzie, kolejna destrukcja.
Na chwilę obecną nie chcę tego, ale nie wiem co mi przyjdzie do tej bezmyślnej głowy jutro.

Jeśli chodzi o ważenie i mierzenie, to niestety ale waga dzisiaj się zepsuła, więc muszę przenieść to na jutro.
Ćwiczonka zrobię sobie koło 21.
Jeśli chodzi o Green Smoothie to na chwilę obecną wypiłam 1 (i zjadłam kilka różyczek brokuła). Ale do wieczora liczba się zapewne zwiększy :)


#28 Powrót na ścieżkę perfekcji

Wracam. Choć było źle, jest źle.. ale kiedyś będzie dobrze. Prawda?
Zawaliłam..
Schrzaniłam..
Spierdoliłam...
Znienawidziłam..
Obrzydziłam..
Utraciłam..
Zagubiłam..
Uległam..

Przez ostatnie dni,
obżerałam się. dlaczego? -nie wiem.
Paliłam ile tylko mogłam.. a co z płucami? -w dupie je miałam.
Żarłam cały czas, nie robiąc żadnej przerwy od jedzenia...
czy zdrowe rzeczy?
odpowiedź prosta- nie.
Czemu nie przestałam jeść?
nie dało się. próby na nic.. samoistne sięganie i wpychanie do gardła.. nie zwracając uwagi na smak.
Piłam, bo brak kontroli nad samą sobą, sprawiał ból nie do zniesienia...
Brak przytomności?
zdarzyło się dwa razy.
Szpital
na szczęście/ nieszczęście- nie.
Wygląd?
tłuste, wielkie, cielsko.. tak ogromne, że boję się wejść na wagę.
Samookaleczenie?
doszło i do niego.
Znajomi?
starych powoli tracę. nowi nie należą do śmietanki towarzyskiej.
Wspomnienia?
próbowałam zapomnieć o utraconym przyjacielu.. lecz nie da się.
próbowałam zapomnieć o wszystkich niefortunnych wydarzeniach.. lecz nie da się.
próbowałam zapomnieć o wszystkim.. lecz nie da się.
Co na to rodzina? -nic nie wie, wyjechałam do koleżanki na ferie.
Z każdym dniem upadałam coraz niżej..
nie wiedziałam jak mam przestać.
przerastało mnie to.
próbowałam walczyć. nieskutecznie.
rozpacz się pogłębiała.
początki depresji?
ostatnie dni dowodzą na to, że tak.
tabletki?
znowu się z nimi zakumplowałam. dlaczego? -bo one nie ranią.
słabość.. słabość.. słabość..
bezsilność.. rzygam nią!

Przez ostatnie dwa tygodnie byłam w okropnym stanie psychicznym.
Picie, jedzenie, palenie, prochy.. wszystko na zmianę.
Myśli samobójcze zakrzątały moją głowę.
Dlaczego nie potrafię panować nad własnym ciałem i umysłem?
Dlaczego tak wszystko mi opornie idzie?
Dlaczego muszę żyć w swoim bezkształtnym i potwornym ciele?
Dlaczego nie mogę żyć normalnością?
Dlaczego znowu przekroczyłam linię? linię która chroniła mnie abym znowu nie wchodziła w żadne bagna
Gdzie zdrowy rozsądek?
Dlaczego jestem tak bezsilna?

Jedzenie.. to wróg.
Jedzenie.. to przez nie psychika podupada.
Jedzenie.. bez niego świat byłby lepszy.
Jedzenie.. nie zasługuje, na żadne pochwały.
Jedzenie.. to ono sprawia, że wygląda się jak największe paskudztwo.
Jedzenie.. czemu nie możesz być jak woda?



Było ze mną źle.
Ale rozsądek wraca.. powoli.. ale wraca.
Chcę znowu zacząć się odchudzać.
Rozpocząć prawdziwą walkę, w której nie poddam się.
Głodzenie? -chciałabym. Ale nie.
Ćwiczenia? -kocham je. ale ostatnie dni wyniszczyły mój organizm. więc będzie mi ciężko.
Słodycze? -nie wiem co to jest.
Woda? -moja nowa przyjaciółka, która nigdy mnie nie opuści.
Smutek? Użalanie się? Dół? -chcę się od nich wyrwać.
Depresja? -z każdym kilogramem mniej sama odejdzie.
Udawanie kogoś innego? -haha! o nie nie nie!

Choć upadłam nisko, to dzisiaj rozpoczynam drogę, która pomoże wstać mi na równe nogi.
Nie poddam się i nie ulegnę.
Będę silną osobą! -może nie nastąpi to szybko, ale kiedyś to nadejdzie.
Będę szczupła!
Będę szczęśliwa!
Będę spełniona!
Będę sobą!
Będę chciała żyć..


Od jutra rozpoczynam wyzwania:
*2 tyg. bez słodyczy
*30 dni pijąc tylko Green Smoothie (w tabelce będę zapisywać ile wypiłam w ciągu dnia)
*30 dni przysiadów i deski
*30 dni wyzwania 1  i  wyzwania 2 (o których napiszę jutro)
*30 dni budzenie się z uśmiechem na twarzy (to chyba najtrudniejsze zadanie....)

Jutro również zmierzę się z wagą oraz sprawdzę swoje wymiary.


"nie ważne ile razy upadasz, ważne ile razy się podnosisz"

piątek, 14 lutego 2014

#15

14 luty
Dzień nie rozpoczął się dobrze.
Mama przyszła do mnie z samego rana, przynosząc mi śniadanko.
Stosik przepysznie pachnących i jeszcze cieplutkich pancakesów, polanych słodziutką, lśniącą nutellą, na wierzchu rozrzucone ścięto skośnie plasterki świeżego banana i do tego wszystkiego posypane kolorowymi czekoladowymi m&m'sami z orzeszkami w środku..
Niestety, ja tak ich nie widziałam.. dla mnie były stertą tłuszczu w przeróżnej postaci.
Zemdliło mnie na sam ich widok.
Ale nie chciałam ranić mamy, więc podziękowałam jej, a kiedy tylko wyszła z pokoju nie dziabnęłam ani kawałka.. nie mogłam się przemóc.

To nie wszystko,
dzisiaj miał być babski wieczorek z tequilą, który z koleżankami robimy sobie od jakiegoś czasu.
Rano napisałam im, że nie pojawię się, bo mam mega gorączkę (skłamałam)
Nie chciałam tam iść.. ilość kalorii jakie bym tam w siebie wlała.. przeraża mnie.
To mój pierwszy raz od bardzo dawna kiedy odmawiam jakiegokolwiek wyjścia, spotkania się ze znajomymi i wypicia.
Ale no cóż, kilka dni temu obiecałam sobie że kończę z piciem.
Tak też wdrażam to postanowienie w życie..

Nie koniec..
Od rana również wydzwania do mnie Krzysiek.
Nie odbierałam.
Nie chciałam rozmawiać z nim w walentynki.. to nie najlepszy dzień..

Tak też chcąc się odizolować od świata, wyłączyłam telefon.
Dzisiaj ochotę mam tylko na swoje własne towarzystwo..

Nic nie poćwiczyłam, a jeśli chodzi o bilans zjadłam taką samą sałatkę jak wczoraj.




Ogólnie nigdy nie podziękowałam Wam za te wszystkie miłe słowa.
Dziękuję :)
Dziękuję, że chce Wam się czytać te moje wypociny i za to że mnie wspieracie.
Naprawdę dziękuje Wam wszystkim :*


czwartek, 13 lutego 2014

#14

Bo wszystko siedzi nam w głowie.
Dzień przeleżałam w łóżku, wpatrując się w jeden daleki punkt w pokoju.
Oczy wyglądające jak pełne szklanki wody..
W tle muzyka klasyczna.. dzisiaj padło na Schuberta 
Myśli o tym jak wczorajszy dzień na mnie wpłynął..
Nie chciałam jeść.. nawet nie czułam głodu
Ale rozum podpowiadał mi abym coś dziabła.. 
Nie ważne co, może być to jabłko.. kanapka.. cokolwiek
Wszystko byle by nie zaburzyć metabolizmu.
Ale ciało odmawiało.
Zrobiłam sobie sałatkę z mandarynką, ciemnym winogronem, kiwi i bananem..
Była bez żadnego jogurtu naturalnego.. same owoce (istna bomba cukrowa)..
Podchodziłam do niej z 6 razy, i za każdym razem patrząc na nią czułam wstręt.
To okropne.
W mojej głowie są same liczby.. 
Zaczęłam patrzeć na wszystko jak na same kalorie, od których uciekam, aby mnie nie zraniły swoimi szponami.
Doszło do tego, że zaczęłam doszukiwać się jakichkolwiek kalorii w wodzie(zastanawiałam się o istnieniu nanokalorii)..
Frustracja.
Ale zjadłam w końcu sałatkę.
Nie smakowała mi.. jakoś nie potrafię na dzień dzisiejszy cieszyć się z jedzenia..
A wczoraj tak nie było...
Czy to możliwe, aby w przeciągu jednego zasranego dnia, zmienił się cały mój pogląd?
Nie mogę uwierzyć, że słowa ciotki tak na mnie wpłynęły..




BILANS:
* sałatka (233kcal)

     ^ czerwone winogrono- 50kcal
     ^ kiwi- 42kcal
     ^ banan- 114kcal
     ^ mandarynka- 27kcal
* czysta woda
KONIEC.

Nie wypiłam nawet kawy.. bo kalorie.
Paliłam... bo tylko to sprawi, że schudnę..

#13

Zjazd rodzinny.
Dziś po powrocie ze szkoły przywitały mnie ciotki. Byłam zdziwiona ich przybyciem, bo mama nic mi nie wspominała o ich przybyciu.
Od razu na dzień dobry otulił mnie rozpływający się, aromatyczny i nieziemsko kuszący zapach z kuchni.
Nie chciałam tam wchodzić, bo wiedziałam co za zmory się tam czają w postaci ciast, makaronów, pierożków, ryb, warzyw, ciasteczek, lodów, cukierków, lizaków, batoników, słodkich ziemniaczków, sałatek, krokiecików, fasolki z bułką tartą, kopytek, kiszonych ogóreczków, szpinaku w sosie serowym, lasagne ze szpinakiem, brokułów, cannelloni, babeczek etc..
Nie chciałam tam wchodzić, bo wiedziałam, że rzuciłabym się na te pyszności w mgnieniu oka. Pochłonęłabym wszystko jak czarna dziura..
Dlatego tylko przelotnie, przechodząc obok zajrzałam i przywitałam się z ciociami i wujkiem, który to akurat podjadał te wszystkie smakowitości.
W salonie przywitali mnie kuzyni i kuzynki oraz babcia z dziadkiem.
Naprawdę byłam zdezorientowana, dlaczego tyle rodziny w środku tygodnia odwiedziło nasz dom. Okazało się, że dzisiaj były urodziny babci (o których na śmierć zapomniałam).
Nie byłam w nastroju na rodzinne 'imprezki', ale cóż musiałam przeboleć ten dzień.

Kiedy to powoli uśmiech powracał na moje usta, jedna z cioć wypowiedziała słowa, dzięki którym moja frustracja, dół, załamanie, obrzydzenie samym sobą osiągnęło apogeum.
W tonacji jej głosu wyraźnie słychać było jej zdegustowanie
"O jejku, masz dzisiaj tak grube spodnie założone, czy jak? Dziecko może przejdź na jakąś dietę, poćwicz troszkę, bo uda to masywne Ci się zrobiły. Pamiętam jak niecały rok temu wyglądałaś jak istna modelka.. A teraz? Nie przeczę, że jesteś gruba, ale troszkę zdrowego ruchu nie zaszkodzi" 
... plus minus, tak brzmiały jej słowa. Niby nic, ale to jak ona je wypowiadała.. jak zjeżdżała moje ciało tymi swoimi demonicznymi oczami..
Na domiar złego doszły jeszcze (niby niewinne) żarciki kuzynów.
Tymi słowami sprawili, że cały dzień przesiedziałam w pokoju.. nie mogłam powstrzymać łez, płakałam i czarne myśli zaprzątnęły moją głowę.
Nie zjadłam nic.. wypiłam tylko 3szklanki czystej wody.
W mojej głowie nie ma już nic.. prócz jak najszybszego pozbycia się kilogramów.
Miałam się nie głodzić..
Lecz nie mogę nic zjeść. Nie mogę patrzeć na jedzenie..
Jego cudowny zapach w którym można było się rozpłynąć, zamienił się w kłujące igły, których za wszelką cenę unikam.
Chcę uciec od jedzenia. NIE ZNOSZĘ GO!
Nie po tym co dziś usłyszałam.

 

Nie umiem przelać myśli i uczuć jakie mną targają.
Nie umiem..
Chcę tylko płakać.. odciąć sobie ten cały obleśny tłuszcz z ud..
Chcę tylko leżeć.. pójść spać.. nie koniecznie musząc się obudzić..



wtorek, 11 lutego 2014

#12

Dlaczego?!?!
Dzisiaj zerwałam się ze szkoły z moim przyjacielem. Tradycyjnie wybraliśmy się do naszej ulubionej kawiarni w samym centrum, lecz jest tak mało znana że praktycznie nikt do niej nie zagląda. W środku jest wspaniale, cudowny włosko- stary klimat, fantastyczne wypieki (bajgle, ciasta, tarty, sandwiche, etc), w tle przeważnie jazz, mnóstwo gier planszowych do wyboru (osobiście lubię od czasu do czasu zagrać sobie w scrabble- nie skromnie mówiąc wygrywam ze wszystkimi). Jest miło, relaksująco, smacznie i nie drogo.
Spędzając ze sobą czas zawsze się śmiejemy, rozmawiamy i bardzo dobrze się nawzajem rozumiemy. Oczywiście zdarzają się i takie dni kiedy wystarczy nam tylko najzwyklejsza cisza, bądź gdy któreś z nas ma problem to zawsze siebie wysłuchamy i wesprzemy na duchu, zarzucimy radą albo opieprzymy za zrobienie czegoś co było kompletnym bezsensem.
Dzisiejszy dzień rozpoczął się cudownie, lecz jego środek nie był już tak usłany różami...
..Razem z Krzyśkiem wspominaliśmy sobie naszą wspólną przypałową historię, śmialiśmy się w najlepsze i o mało co nie pękliśmy z tej radości. W pewnym momencie jego śmiech zamienił się w uśmiech.. zaczął się we mnie wpatrywać jak w obrazek.. nic nie mówił.. atmosfera zrobiła się nadzwyczaj krępująca. Dla rozluźnienia jej próbowałam tę ciszę zagadać, lecz nie wychodziło mi.  
I kiedy wziął mnie za rękę (wiedziałam że to nie skończy się niczym dobrym), 
powiedział mnóstwo komplementów (nie obeszło się bez wspomnieniu o wadach, które to sprytnie zamaskował kolejnymi dobrymi słowami).. 
Ja w tym momencie wiedziałam już co się dalej wydarzy.. Miałam tylko (nikłą) nadzieję, że nie wypowie tej starej jak świat formułki..
I STAŁO SIĘ! zadał te nieszczęsne i niszczące nawet najwspanialsze przyjaźnie pytanie, Czy zostanę jego dziewczyną?
Mój uśmiech spadł w mgnieniu oka, 
wszystkie myśli pouciekały, 
wzrok spuszczony w kawę... 
nie wiedziałam jak mam mu odpowiedzieć, żeby nasza przyjaźń wciąż trwała (choć z góry wiadomo, że po takim wyznaniu- nigdy ona nie będzie już taka sama)
On czekał, aż wykrztuszę jakieś słowa.
W końcu odpowiedziałam mu (tak w dużym skrócie i inaczej sformułowane: że nie możemy zostać parą, bo kocham go, szanuję i dałabym odciąć sobie za niego rękę- To jednak jest dla mnie jak rodzina.. że po tych wszystkich wspólnych latach, po tych wszystkich zwierzeniach, po wzlotach i upadkach, te wszystkie minuty, godziny, dni, miesiące, lata.. one wszystkie sprawiły że choćbym nie wiem co, to jednak zawsze już w moich oczach będzie przyjacielem, bratem. do którego mogę zwrócić się z prośbą, pomocą i nie zostanę wyśmiana przez to jakiej to bym głupoty nie zrobiła.. naprawdę był, jest i będzie dla mnie ważną osobą..
Rozmawialiśmy jeszcze przez niecałe 20min, i wróciliśmy do domów.. Wracając łzy lały mi się strumieniami, myślałam o tym wszystkim.. zastanawiałam się jak by to wyglądało gdybym się zgodziła.. (przecież prędzej czy później rozstalibyśmy się i z pewnością zerwali kontakt- w sumie, teraz też pewnie już jest po naszej przyjaźni.. więc której to bym ścieżki nie obrała.. to zawsze wyszło by na to samo)
Krzysiek.. to mężczyzna idealny, wysoki, przystojny, brunet, znający się na modzie, umięśniony i dbający o linie (ćwiczył kick-boxing, grał w ręczną, w nogę, chodzi na siłownię- ale nie jest takim wielkim typowym schabem), inteligentny (chce iść na prawo), dowcipny, towarzyski (z każdym się dogada), troskliwy, bywa i romantykiem, muzyk (miał swój zespół, gra na gitarze, pianinie, perkusji- jedynie śpiew mu nie wychodzi, jest w tym tak kiepski, że to poezja), wszystkie dziewczyny na imprezach zawsze piszczały za nim.. ale on nie lubi typowych tępych dziewczyn bez żadnych planów na przyszłość..
No chłopak marzenie, z wad to wymienię tylko, że jak się z nim pokłócisz, to bardzo ciężko jest później wszystko naprawić (wręcz jest to na granicy z niemożliwym)
Gdybym z nim była, to mogłoby się wydawać- że to związek idealny. Ale w związku potrzebna jest nuta tajemniczości, a my.. my wiedzieliśmy o sobie bardzo dużo, w niektórych sprawach to stanowczo za wiele.
Echh, nie wiem jak to się potoczy..
Cały dzień przepłakany..
Czyżbym znowu straciła ważną dla mnie osobę?
Dlaczego nie mogę żyć tak jak normalny człowiek, mający przyjaciela, kumpli, być szczupła i cieszyć się z życia.. ?
U mnie zawsze wszystko idzie pod górkę.. wszystko poza nauką...



BILANS:

* kawa
* papierosy
* paczka jeżyków kokosowych- 679kcal
* 2 kanapki z Almette jogurtowym- ok. 260kcal
RAZEM: 939kcal
Co do ćwiczeń do poćwiczyłam sobie rano.

poniedziałek, 10 lutego 2014

#11

BILANS:
* banan- 114kcal
* woda z cytryną
* sushi- ok. 420kcal
* 2 jogurty aero- 186kcal
* mleko + fitness jogurtowe- ok. 160kcal
* mały kawałek marcepanu- 34kcal
* danonek pitny truskawka- 87kcali
* 4 kostki białej, kokosowej czekolady- 472kcal
RAZEM:  1473kcal

Dziś sobie pofolgowałam z jedzeniem.
Nic nie poćwiczyłam..
Ogólnie dzień nie należał do udanych..

#9 #10

Mroczna przeszłość już na zawsze pozostanie w nas...
Ach, impreza była bardzo udana! Myślałam, że będzie tam z kilka osób, lecz się myliłam. Było z 80! Nawet nie poznałam wszystkich, a o imionach nie wspomnę.
W pewnym momencie poznałam Kamilę, Piotrka, Maćka (albo Pawła) i Mateusza(?).. wszystko było dobrze, piliśmy, śmialiśmy się, tańczyliśmy.. wszystko było fajnie dopóki jeden z chłopaków nie wyjął Oksykodonu. Byłam zdziwiona, bo ten lek opioidowy (czyli narkotyczny) w Polsce jest niedostępny (nawet na receptę jest go trudno zdobyć). Spytał się nas czy chcemy po tabletce. I tu zaczął się horror w mojej głowie..



   ..może w skrócie powiem, że jeszcze rok temu byłam lekomanką.. byłam nią od bardzo dawna lecz nigdy nie dawałam po sobie tego poznać.. zaczynałam od zwykłych leków przeciwbólowych, po te na receptę i kończąc na próbowaniu różnych ekstaz.. przeczytałam mnóstwo książek, artykułów.. miałam (i do tej pory mam) bardzo dużą wiedzę na temat leków; interesowały mnie i nadal z chęcią zdobywam to nowe wiadomości o nich... ale pomimo tego, że znałam ich właściwości, działania niepożądane, dawkowanie.. to brałam je bez opamiętania.. brałam je dopóki moje serce nie wytrzymało.. przeleżałam w szpitalu sporo czasu, dużo osób zaczęło myśleć o mnie jak o ćpunie, zawiodłam rodziców, bo z doskonałej córeczki która nigdy nie wpadała w kłopoty i dobrze się uczyła zrobiła coś tak bezmyślnego (często mówili mi: po co? dlaczego? że jestem taka młoda.. że przecież od zawsze dostawałam to czego chciałam.. że w rodzinie zawsze wszytko się układało.. etc..).. ech, szkoda słów.. przez długi czas w domu nie było żadnych lekarstw (nawet głupiego apapu czy polopiryny).. Nikt nie chciał mi uwierzyć, że to już za mną i nie powtórzę tego błędu.. Naprawdę, zdałam sobie sprawę, że to nie było i nie jest mi potrzebne.. Moja mama do tej pory nie jest przekonana do mojego kierunku studiów, wielokrotnie podsuwa mi to nowe pomysły (wszystko byle nie farmacja), boi się o mnie.. boi się, że znowu zrobię jakąś głupotę... ale ja nie wyobrażam siebie w żadnej innej dziedzinie nauk.

Ale wracając.. Oksykodon jest pochodną kodeiny, która to jest pochodną morfiny.. i od długiego już czasu myślałam o tym leku, chciałam go kiedyś spróbować.. i proszę bardzo! sam do mnie przyszedł!.. oczywiście zgodziłam się, dostałam 2 tabletki. Ale w tym czasie zawołał mnie mój przyjaciel- Krzysiek. więc schowałam je do kieszeni i pognałam do kumpla.
Impreza trwała w najlepsze.. a ja biłam się z myślami o tych małych, demonicznych i złowieszczych pigułkach siedzących w mojej kieszeni.. uwierzcie mi, że chciałam je wziąć, ale racjonalne myślenie mówiło mi, żebym nie wchodziła od nowa w to bagno..
Wróciłam do domu. Tabletki schowałam sobie do szkatułki. Nie wezmę ich. O NIE! Definitywnie kończę z lekami..

Ten mały ale zarazem wielki sukces, podniósł mnie troszkę na duchu. I teraz już wiem, że moja mroczna przeszłość, już na zawsze pozostanie tylko i wyłącznie przeszłością





Doszłam również do wniosku, że muszę zakończyć picie.. bo nigdy nie zdobędę mojego celu w postaci 50kg.

Jeśli chodzi o bilans, to sama nawet nie chce znać ile kalorii pochłonęłam.

Trzymajcie się mocno, a ja uciekam spać bo wróciłam godzinkę temu i jestem padnięta.
Buziaki :*


piątek, 7 lutego 2014

#8

Imprezę czas zacząć!
Dzisiaj pojawiłam się w szkole tylko na 1 lekcji aby zaliczyć sprawdzian z matmy, i wróciłam do domu. Po powrocie rzuciłam się na łóżko i wzięłam się za czytanie książki. Moim planem na dziś było cieszenie się ostatnim dniem swobody, ciszy i wspaniałego spokoju w puściutkim domu.. całym tylko i wyłącznie dla mnie; gdyż jutro wraca moja mama.

Przed chwilą dostałam zaproszenie na imprezę, która będzie na działce kumpla. Jadę tam na cały weekend. Cieszę się,  bo to kolejne dni spędzone w gronie ludzi z którymi dobrze się bawię i dzięki nim zapominam o tych ponurych czartach, które z apteczną precyzją wyniszczają szczątki mojego entuzjazmu.

Tak też lecę się szykować!
Trzymajcie się Kruszynki. Buźka :*





BILANS:
* kawa
* Green Smooothie
* duże jabłko
* 2 łodygi selera naciowego
(mam nadzieję, że to będzie koniec na dziś)

czwartek, 6 lutego 2014

#7

Hello Green Smoothie!
Obudziłam się sama z siebie o 4:23, powierciłam się chwile lecz zasnąć już nie mogłam. Postanowiłam, że poleżę sobie w wannie. Nalałam ciepłej wody, dodałam olejku lawendowego, zapaliłam sobie świeczki.. I choć wydawać by się mogło, że podczas tej kąpieli byłam zrelaksowana. To jednak tak nie było. Po 30min. postanowiłam wyjść, bo nadmiar energii mnie wręcz roznosił. Wzięłam się za ćwiczenia. Tak! to było coś co sprawiło, że uśmiech na twarzy pojawił mi się natychmiast. Poćwiczyłam niecałą godzinkę, potem szybki prysznic.. i na zakończenie poranka zrobiłam sobie kawuchę z którą jak co dzień wyszłam na taras aby zapalić Marlboro mentholowe.

Dziś byłam w szkole! Szok! Jakoś od dawna miałam do niej strasznie nie po drodze.. Napisałam sprawdzian z chemii, do którego oczywiście ani razu nie usiadłam, ale myślę że dostanę 5 lub 4, bo ten przedmiot uwielbiam i nie mam z nim żadnych kłopotów.

Po szkole przyszedł czas na zjedzenie czegoś (koniec z głodówkami- bynajmniej postaram się aby tak było). Więc postanowiłam zrobić sobie Green Smoothie, którego od bardzo dawna nie piłam. Trzeba jednak pamiętać o proporcji 60/40 warzyw do owoców- choć ja nie zawsze trzymam się tej zasady ;)
Zblendowałam sobie garstkę baby szpinaku z 2 listkami zwykłej sałaty i pół szklanki wody mineralnej; następnie dorzuciłam pół łodyżki selera naciowego, pół kiwi, pół banana, kawałek limonki i 3 listki świeżej mięty- zblendowałam na gładką masę, przelałam do szklanki, włożyłam grubą słomkę i VOILA!
Smaczne; zdrowe; istna bomba witaminowa; oczyszcza z toksyn; a kaloryczność nie jest tutaj grzechem (pomimo dodania banana)
Polecam, bo choć brzmi ohydnie to jednak jest jadalne, sycące i pyszne :)
Oczywiście można tworzyć inne zestawienia np: z awokado, z jabłkiem, z mieszanką sałat, zamiast wody to jogurt naturalny, można dla osłody dodać miodu, jakieś orzechy, ogórek, truskawki.. jest niezliczona ilość kombinacji, wszystko zależy od upodobań :)

Hm, chyba zaraz obejrzę sobie jakiś horror, bo coś mnie naszło na film. Potem zrobię kolejne Green Smoothie i to będzie koniec na dziś :)

Ach! Dodam jeszcze, że Green Smoothie smaczny jest gdy jest zimny, więc sugeruję aby na podczas przyrządzania go- schować szklankę do zamrażalki, by można było przelać wszystko do chłodnego naczynia ;)


BILANS NA DZIŚ:
* kawa
* szklanka 330ml świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy- ok. 135kcal
* 3 łodygi selera naciowego- 18kcal  (zjedzone w szkole)
* woda, woda z miętą, ogólnie dużo wody
* 2 Green Smoothie- 234kcal
KONIEC.

   skład na 1 porcję GS [ok. 116kcal] :
             ^ garstka młodego szpinaku  [ok. 5kcal]
             ^ 2 listki zwykłej sałaty  [ok. 3kcal]
             ^ pół szklanki wody mineralnej  
             ^ 1/2 łodygi selera naciowego  [ok. 4kcal]
             ^ 1/2 banana  [ok. 70kcal]
             ^ 1/2 kiwi  [ok. 25kcal]
             ^ 1/4 limonki  [ok. 7kcal]
             ^ 3 listki świeżej mięty  [ok. 2kcal]

Trzymajcie się i nie poddawajcie! :*




środa, 5 lutego 2014

#6

Drop it low!
No tak, dzisiaj znowu nie było mi dane dotrzeć do szkoły. Kiedy byłam już na tradycyjnym porannym szlugu przed szkołą, akurat spotkałam moją grupkę ludzi. Od razu na dzień dobry dostałam zaproszenie na piwko, winko i co tam sobie tylko zażyczę. Nie mogłam odmówić, jak usłyszę słowo WINO, to nie ma przebacz jestem już kupiona. Tak też, wypaliliśmy i od razu pognaliśmy do znajomego domu.

Dziś wrócił mi humor, stałam się znowu tą uśmiechniętą, nieskazitelnie ubraną i (w końcu!) umalowaną dziewczyną. Dzisiaj nie byłam już tą mazepą z przed ostatnich dni. Pewnie to zasługa tego, że wczoraj dosyć mocno pojadłam; a może dlatego że szłam się napić i choć przez chwilę zapomnieć o tych wszystkich nędznych kreaturach siedzących w mojej głowie, które to na nowo zrzucają mi bombę w postaci miliarda myśli? Nie ważne.. ważne jest to, że dobrze się bawiłam! Wytańczyłam się ze znajomymi do dancehallowych rytmów i pewnie jutro nie będę czuła nóg. Ale to dobrze, mam nadzieję, że choć trochę kalorii zostało zrzuconych.

Pomimo tego, że wlewałam w siebie alkohol, to pamiętałam że jest on kaloryczny, więc nie jadłam wszystkiego co popadło.


BILANS NA DZIŚ:
* 2 butelki różowego wina
* 3 szklanki Ballantines
* 2 łodyżki selera naciowego
* 1/2 granatu
* mocna kawa
* papieros goniący kolejnego
KONIEC.

Co do dietki to posłucham się was, i zacznę 500kcal złożoną głównie z surowych warzyw i owoców :)
Dzisiaj, niechętnie, ale daruję sobie ćwiczenia (zrobię tylko przysiady).

Buźka Chudzinki!



wtorek, 4 lutego 2014

#5

Nie wierzę! Jak mogłam!?
Dziś nie było mnie w szkole, znowu.. wiem. Ale pomimo tego, że nastrój nie pozwolił mi ruszyć tłustego sadła z domu do szkoły, postanowiłam że przejadę się chociaż po książkę. Oczywiście, jak pech to pech, za każdym razem kiedy jadę po lekturę Harukiego Murakami, to nie znajduję jej (to już moje 3 podejście do kupna).. a nawet jeśli znajdę to mają wydanie pocket, którego nie znoszę.
Wróciłam do ciepłego domu, przebrałam się w wygodne rzeczy, poszłam do kuchni i zrobiłam sobie kawę.. kawę czekoladową! za którą pluję sobie teraz nieziemsko w brodę! Siedząc z papierosem na tarasie patrzyłam na moje sine od mrozu ręce.. zastanawiałam się dlaczego większość moich myśli, zajmują akurat te o tym jaka to chciałabym być szczupła, z pięknie wyrzeźbionym i chudym brzuchem, o tych niesamowitych nogach, które nie byłyby dwiema kiełbasami.. o tym jak cudownie będę się czuć, kiedy dotrę w końcu do celu.. powinnam zamiast tego przejmować się wieloma innymi rzeczami.. zdrowiem które ostatnio mniej dopisuje, bo serce znowu  mnie okropnie boli i kołacze, ale nie pójdę z tym do kardiologa, bo byłam nie raz i znam przyczynę.. może w końcu powinnam zainteresować się maturą? bo rozszerzenie biologii i chemii samo się nie napisze, a na kierunek farmacji nie jest łatwo się dostać.. może zadzwoniłabym do koleżanki, która ostatnio ma gorszą sytuacje w rodzinie.. mogłabym tak wymieniać i wymieniać;

Po południu wzięłam się za ćwiczenia, zajęło mi to dwa razy tyle co w poprzednich dniach, z tym że doszły do tego zawroty głowy i bezdech.. ale wytrwałam i zrobiłam wszystko co miałam zrobić.
Później położyłam się, bo wysiłek fizyczny zabrał mi resztkę dzisiejszych sił. O dziwo, nic mi się nie przyśniło.
Obudził mnie telefon od mamy, oczywiście powiedziałam jej że wszystko dobrze, że jem, że nie zawalam nauki, że tęsknie.. Po tym telefonie chciałam zrobić sobie filiżankę zielonej herbaty. Nie wiem czemu.. naprawdę, nie mam najmniejszego pojęcia co mnie pokusiło żeby otworzyć szafkę ze słodyczami!! Zajrzałam do niej, wyjęłam kokosową czekoladę.. pomyślałam sobie 'Otworzę, ale tylko powącham. Nie będę jeść'. Taaak, oczywiście. Wchłonęłam ją całą, nawet nie wiem kiedy. Ale to nie koniec, następnie sięgnęłam po zupkę chińską.. i co?! I ZJADŁAM JĄ!! Ale to nie wszystko, doprawiłam to 2kanapkami z camembertem, sałatą i pomidorem oraz jedną ze świeżymi listkami szpinaku i wędzonym łososiem. Jak wielkie prawdziwe prosie, rzuciłam się na jedzenie tak jakbym znalazła wodę na środku pustyni nie pijąc przez 5dni.
I choć po zjedzeniu tych mocno kalorycznych rzeczy, nabrałam sił, to jednak nie daruję sobie, że na 5 dniu głodówki, tuż przy samej mecie wyzwania, ZAWALIŁAM.. Uczucie rozczarowania, żenady, smutku i obrzydzenia samym sobą pętliły mi się w głowie..

Nie wiem... nic już nie wiem.. czy mam od jutra zacząć od początku? czy zwiększyć wysiłek aby to spalić? moja samoocena spada. Dzisiejsza porażka dała mi do zrozumienia, że nie osiągnę żadnego z życiowych celów jakie sobie postawiłam, skoro nie mogę przetrwać głupich 7dni bez jedzenia..



BILANS:
* zupka chińska
* 2 kanapki: camembert, pomidor, sałata
* 1 kanapka: wędzony łosoś, kilka listków młodego szpinaku
* kawa czekoladowa
* czekolada kokosowa
* filiżanka zielonej herbaty
* woda z miętą i limonką
KONIEC.

poniedziałek, 3 lutego 2014

#4

Echh...
Wczoraj moja mama wyjechała i wróci za 5dni, dlatego też dzisiaj nie poszłam do szkoły.. nie miałam sił, w mojej głowie kłębi się milion myśli.. Nie chce mi się rozmawiać, śmiać, czytać, uczyć, pić, jeść.. no dosłownie nic.. Jedyne co zrobiłam to wstałam rano, zmusiłam się do wysiłku fizycznego, a następnie wzięłam ciepłą kąpiel.. przesiedziałam w wannie prawie 3h, uzupełniając co jakiś czas świeżą porcję ciepłej wody i aromatycznego olejku lawendowego.. Chciałam ten dzień przeleżeć w łóżku zakryta po głowę kołdrą.. chciałam tylko leżeć, nic więcej.. Lecz moje plany zostały rozwiane, jak liście w wietrzny dzień, przez mojego przyjaciela, który to zadzwonił do mnie rano z pytaniem 'za ile będę w szkole',  odpowiedziałam zwyczajne 'nie będzie mnie, pa' i się rozłączyłam. Po niecałych 2h do moich drzwi zapukał ktoś.. nie wstawałam, miałam gdzieś tego kogoś po drugiej stronie drzwi. Lecz natręt cały czas pukał.. postanowiłam otworzyć. Kogo ujrzałam? Mojego przyjaciela. To było miłe i zaskakujące, lecz nie było widać po mnie żadnej reakcji, byłam obojętna.
Krzysiek przesiedział ze mną pół dnia, nie mówiliśmy zbyt wiele, on wiedział że nie mam ochoty rozmawiać, ale chciał być przy mnie, abym nie czuła się samotnie. Nie przeszkadzało mi, że siedzi w moim domu; a jemu najwidoczniej nie przeszkadzało, że w ciszy wychodzi ze mną na papierosa, że wypił ze mną hektolitry kawy, że jak nigdy nie uśmiechałam się, nie żartowałam z nim.. Był wyrozumiały, choć nie wiedział dlaczego tak się zachowuje.. on nie wie o tym, że zaczynam się odchudzać, że jestem 4 dzień na głodówce, że dążę do perfekcyjnego wyglądu. Ale widział, że wyglądam okropnie, nie umalowana, sińce pod oczami, usta mocno czerwone, bo od tego mrozu strasznie mi pękają i krwawią, smutek który chciał się wydostać w postaci łez przez duże niebieskie oczy. Pomimo to, nie był wścibski.. nie katował mnie pytaniami, nie wmuszał niczego, nie chciał na siłę być zabawny.. Po prostu siedział ze mną, czasem napomknął o czymś.. Jego obecność była naprawdę czymś miłym, wyjątkowym. I choć miałam chwile słabości i chciałam mu opowiedzieć wszystko, wszytko co we mnie siedziało i mnie zjadało od środka.. to nie wykrztusiłam żadnego słowa.
Czy tak właśnie wygląda prawdziwa przyjaźń? nie wiem.. nie miałam okazji poznać smaku prawdziwej przyjaźni, bo zawsze jak zadawałam się z kimś bliżej, to prędzej czy później nasze drogi się rozchodziły. Dużo osób "przyjaźniło" się ze mną tylko abym im pomogła, a następnie znikali.. Dlatego nie jestem ufna do ludzi, zbyt dużo rozczarowań..

Jeśli chodzi o wczorajszy dzień to wytrwałam bez Cirrusa, choć moje demony w głowie namawiały mnie abym go kupiła bo jestem słaba, nijaka, brzydka i gruba..

BILANS NA DZIŚ:
* papierosy
* litry nad litrami ciepłej i mocnej kawy
* 1 filiżanka zielonej herbaty
KONIEC.


Wstawiam kilka thinspiracji



niedziela, 2 lutego 2014

#3

Czerń i biel,
dwa banalne na pierwszy rzut oka kolory, lecz nie ma nic bardziej mylnego. Kryje się za nimi elegancja.. szyk.. prostota.. wyrafinowanie.. bogactwo (nie mam na myśli tutaj pieniędzy).. Są one jak kawa i papierosy, osobno są tylko zwykłym napojem i fajkiem, lecz razem tworzą połączenie wręcz nie z tej ziemi. PERFEKCYJNE, to określenie idealne.. ..głęboka, zmysłowa czerń i bezbronna ale z pazurem biel.. minimalizm w najczystszej postaci wyrażające tak wiele.. Za czymś tak niepozornym ukryta jest siła i magia... I choć na pozór nie są one za oryginalne, to ubierając je i łącząc z odpowiednimi tkaninami powstaje nam dzieło, istny rarytas.. który przez większość osób nie jest doceniany.. dlaczego? może dlatego, że większości osób nie czuje się komfortowo w tak odstających barwach w dzisiejszym świecie? nie wiem.. w mojej szafie znajdziesz głównie właśnie te dwa kolory, poza nimi znajduje się już tylko denim.. 

Hm, dlaczego tak się rozpisałam o tych kolorach? sama nie wiem.. może aby na chwilę zapomnieć o wsysającym żołądku? może, że właśnie dostałam prezent w postaci zmysłowych perfum Coco Chanel Noir? być może dlatego, że spałam tylko 3h i w mojej głowie pojawiają się dziwne przemyślenia? a może po prostu, że uwielbiam prostotę? 




Jeśli chodzi o dzisiejsze ćwiczenia, to z racji tego że mój głodny (ale zbliżający się kroczek po kroczku do perfekcji) brzuch za bardzo wiercił mi dziurę w głowie, postanowiłam że wykonam dzisiejszy trening rano. Tak też ćwiczenia zaliczone (poza burpee, bo zamiast 15 wykonałam 10 bo na więcej nie starczyło mi sił i tchu), a co do głodówki, to okaże się wieczorem.. I choć wczoraj czułam się świetnie, tak dzisiaj zastanawiam się nad kupnem Cirrusa.

sobota, 1 lutego 2014

#2

Czuję się świetnie!
Dzisiaj w końcu miałam dzień dla siebie, bez żadnych spotkań ze znajomymi, bez odwiedzin rodziny, bez ciągłych smsów.. cały dzień tylko i wyłącznie dla mnie. Dlatego też mogłam usiąść sobie i w spokoju poczytać, w cudownej i okalającej mnie ciszy której nikt nie zakłócał. Moja mama pojechała do Cioci, a ja w tej niczym nieskażonej harmonii cały dzień przesiedziałam pod kocem i dałam ponieść się książce jednego z moich ulubionych pisarzy Adrzeja Pilipiuka. Lekturę chłonęłam jak gąbka, jedyne przerwy jakie robiłam to szybkie wyskoczenie na papierosa i zrobienie sobie aromatycznej kawy.. Wiem, że powinnam ten dzień wykorzystać na naukę do matur.. ale nic nie poradzę, że książki są dla mnie jak narkotyki..

I choć to dopiero 2 dzień głodówki to czuję się naprawdę wspaniale. Nie miałam żadnych chwil słabości, wszystko idzie gładko i z nieziemską lekkością. Mam nadzieję, że cały tydzień mi tak minie.. bo to moja pierwsza głodówka w której nie faszeruję się cirrusem.

Jeśli chodzi o ćwiczenia, to dziś miałam lekkie zakwasy. Ale nie powstrzymało mnie to przed kolejnym wysiłkiem. Wszystkie ćwiczenia odhaczyłam i moim postanowieniem jest wytrwać miesiąc bez ani jednego dnia przerwy od treningu.. mam nadzieję, że mi się uda.

BILANS NA DZIŚ:
* woda z miętą i limonką
* kawa, kawa, kawa, kawa...
KONIEC.