sobota, 29 listopada 2014

Mnóstwo przemyśleń i ani jednego pożytecznego

Wczoraj nie pisałam, ponieważ wyjechałam do jedynego miejsca w którym mogę się zrelaksować,
do mojej własnej oazy spokoju,
do raju do którego wpuszczeni są nieliczni,
tam gdzie uśmiech pojawia mi się nawet w najsmutniejsze dni,
do przewspaniałej osoby, która jako jedyna na tym wielkim a zarazem małym i prymitywnym świecie mnie rozumie,
do mojej niezastąpionej Babci.
Uciekłam..
uciekłam właśnie do Niej,
nie mogłam już wysłuchiwać jak moja rodzicielka dzień w dzień wydziera się na mnie.
Jestem osobą raczej spokojną i nie kłócę się, nie obrażam, przyjmuję krytykę,
ale ile można wyżywać się na własnym dziecku za to, że zamiast pójść na uczelnie na farmację,
wybrałam studium farmaceutyczne?
Magistra można zrobić w każdej chwili..
Zawsze starałam się robić wszystko jak najlepiej,
i choć miałam moment w którym dzień w dzień imprezowałam i brałam przeróżne świństwa,
to już wyszłam z tego, nie biorę niczego, od września nie napiłam się nawet łyka piwa, wina, etc..
W szkole jestem najlepszym uczniem, w liceum przeczytałam mnóstwo książek farmaceutycznych,
więc szkoła to dla mnie tylko powtórka tego co sama się uczyłam.
A i tak nadal nie jestem wystarczająco dobra, aby moja Mama mnie pochwaliła.
W sumie nigdy tego nie zrobiła.
No nic..

Rozmyślałam o diecie jaką bym chciała stosować.
Wiem, że głodówki to gówno i za wszelką cenę trzeba omijać je szerokim łukiem,
ale ja i tak wiem, że w teorii mogę sobie wmawiać że tego nie zrobię,
jednak w praktyce i tak wyjdzie, że w którymś momencie będę zbyt często zawalać i skończy się to na głodówce. Fuck the logic.
Jeść zdrowo, 5 posiłków dziennie- tak, tak.. w większości książek o dietach można to wyczytać,
ale ja już to przerabiałam.. zawsze kończyło się na mega napadzie.. bo przecież nie mogę być normalnym człowiekiem, który jedząc ryż z warzywami z patelni zakończy na 1 porcji.. tylko muszę wyczyścić całą patelnię.
Nie jeść słodyczy, unikać węglowodanów- ok.. niby da się przeżyć.. ale w pewnym momencie i tak złapie mnie ochota i rzucę się na czekolady bądź zjem bochen chleba.. czyli znowu napad.
Ograniczenie kcal- wystarczy, że przekroczę o 50kcal i mój umysł znowu powie mi "Zawaliłaś, jesteś nikim, przegrałaś, więc idź i wyjedz pół lodówki".

Nie ważne jak bym próbowała sobie pomóc, jak nauczyć się normalnie jeść.. to i tak zawsze zakończy się to napadem a potem głodówką.
Sama już nie wiem co mam robić.
Chcę nauczyć się jeść bez wyniszczania metabolizmu,
chcę nauczyć się zjeść 3 ciasteczka z paczki, zamiast wyjadać całe opakowanie,
chcę nie mieć wyrzutów za zjedzoną bułkę czy cały obiad,
nie chcę zwracać uwagi na ilość kcal,
chcę nauczyć się jeść w miejscu publicznym a nie w samotności.
Chcę funkcjonować jak normalna osoba, bez zawracania sobie głowy  jedzeniem.
Niby nic trudnego- a jednak długa droga przede mną.

BILANSE
27.11.2014
*sushi
*2 tosty
*kilka łyżeczek lodów o smaku orzecha włoskiego
*pół bagietki czosnkowej 
*kilka kawałków czekolady

28.11.2014
*sałatka (łosoś, rukola, szpinak, sałata, czerwona cebula, pomidorki koktajlowe, ogórek, mozzarella, papryka) +winegret
*2 lizaki
*krem z dyni
*makaron ze szpinakiem i serem pleśniowym
*nadziewane pomidory z mozzarella 
*garść chipsów
*kilka orzeszków w czekoladzie




Dobranoc.

środa, 26 listopada 2014

Powrót na żółtą, wybrukowaną ścieżkę, która zaprowadzi mnie do szczęśliwego miejsca.

Powracam. Po raz enty. 
I po raz enty będę próbować przekonać samą siebie do tego, że dam rade zmienić coś w swoim wyglądzie.
Ponownie będę starała się wmówić sobie, że jak schudnę do wymarzonej wagi, jak uzyskam cudowne pomiary, a udo będę mogła objąć dłońmi to stanę się szczęśliwsza, a moje życie nabierze różowych barw.
Znowu będę wylewać wszystkie mroczne demony z mojej głowy na bloga.
Znowu będę obiecywać sobie różne zmiany jakie chciałabym aby zaszły.
Znowu będę zawalać i ponownie wstawać aby móc dalej walczyć.
Znowu będę rozmyślać o jedzeniu przez większość czasu.
Znowu będę próbowała stać się normalnym, jedzącym człowiekiem kochającym siebie za to kim jest.
Znowu, znowu, znowu.. znowu.
I choć już tyle razy uciekałam, za każdym razem wracam do tego bagna.
Czemu?
Dlaczego życie bez codziennych wyrzutów sumienia przez zjedzone ciastko albo sześć, jest tak okropnie trudne?
Dlaczego człowiek jest gotowy do zabijania własnego metabolizmu i wyniszczaniu organizmu dla perfekcji?
Czy nie cudownie byłoby gdyby zamiast jedzenia to przeczytane książki trzymały nas przy życiu?
Wtedy i człowiek byłby szczupły i do tego jeszcze nie miał żadnych wyrzutów, bo w sumie jak można karać się za przeczytanie jakiejś lektury?
Jak dla mnie taki świat byłby idealny.
Dla rozpustnych można by było dodać jeszcze kubek gorącej, aromatycznej kawy i miękki, cieplutki, otulający całe ciało koc.

I choć nie pisałam na blogu, to czytałam Was niemalże codziennie.
Nie zostawiałam komentarzy, lecz teraz będę starała się jak najlepiej wpierać.

Buziaki.

środa, 10 września 2014

Zawieszenie bloga. Bo szczęśliwa. Ale czy długo?

Szczęśliwa lecz czy na długo?

Przyznam, że zawsze unikałam związków,
miłości, romansów, uroczych i słodkich rozmów..
A teraz..
teraz sama wpadłam w te sidła.
Zauroczenie przybyło nawet do osoby,
pełnej sarkazmu, ironii, drwiny,
szyderstwa a jednocześnie robiącej za "Matkę Teresę",
która to odłoży wszystko i pomoże każdemu komu jest wstanie.
Tak, to właśnie do mnie ono przybyło.

Jakieś 6 lat temu poznałam chłopaka,
starszy o rok, wysoki brunet, piwne oczka, cudowny uśmiech..
Inteligenty, oczytany, zabawny i dobrze gotujący.
Wcześniej nie miał w ogóle mięśni,
należał raczej do tego typu mężczyzn, którzy to są szczupli jak fasolka szparagowa.
Dziś, jest jeszcze bardziej przystojny.
Od dobrych 4 lat trenuje i jego cherlawe rączki zamieniły się w ramiona Herkulesa.
Przez te wszystkie lata spotykaliśmy się dosyć często,
widywał mnie kiedy byłam w szpitalu, 
kiedy miałam złe chwile,
kiedy byłam szczęśliwa,
kiedy ważyłam 54kgs,
oraz kiedy doszłam do lekko ponad 70,
kiedy potrzebowałam pomocy- był,
kiedy miał dziewczynę- nie rzucił przyjaźni ze mną..
Widział mnie w każdej możliwej sytuacji.
I tak też.. jakieś 3 lata temu chciał byśmy byli parą,
lecz wtedy odmówiłam.
Ale nasza znajomość się nie zakończyła,
wręcz przeciwnie zaczęliśmy dogadywać się jeszcze lepiej.
I przez te całe, długie trzy lata,
on zawsze był przy mnie i nie ważne co bym zrobiła,
bądź czego bym nie zrobiła- on nadal był mną zauroczony.
To cudowne.
To piękne i chyba AŻ za słodkie, aby mnie to spotkało.

W piątek spotkałam się z nim,
od tak, aby się pośmiać.. poplotkować.. wyżalić.
I ten dzień okazał się jednym z piękniejszych jakie miałam.
Bo właśnie w tym dniu pierwszy raz od długiego już czasu,
wszystkie moje kompleksy znikły,
czułam się niewyobrażalnie piękna,
czułam, że mogę mieć wszystko i wszystkich,
czułam się dziwnie lekko,
jak inny człowiek.
To właśnie dzięki Niemu.
W tym też dniu, ponownie zadał mi pytanie,
na które tym razem odpowiedziałam Mu "tak".

W związku nie byłam bardzo długo,
bo kompleksy na własnym punkcie nie pozwalały mi na to.
Nie mówię, że się ich wyzbyłam,
ale chwilowo odeszły w ciemny kąt.

***
Tak też, ostatnie dni były przecukrzone i przesłodzone,
ale mam nadzieję, że nie zrezygnuję z tego,
bo znowu zacznę obwiniać się,
że nie zasługuję na takie piękne chwile, 
bo jestem obrzydliwą świnią.

***
O matko! Notka okropnie nie pasująca do mnie.
Co do bloga, to ponownie go zawieszam na jakiś czas,
nie mówię że go usunę, bo i tak do niego wracam,
on jest jak narkotyk.
Bilanse jak to Ja, będę pewnie starała się mieć bliżej 0kcal niż 100000kcal,
ale jak to będzie to się okaże.
A co do Waszych blogów Kochane,
to czytam je codziennie, choć dawno nie zostawiałam Wam komentarzy.
I nadal będę je czytać,
i postaram się wspierać Was częściej,
Buziaki i nigdy się nie poddawajcie,
oraz uwierzcie, że Każda z Nas jest wyjątkową osobą ♥♥♥

***
Na koniec pozostawiam Wam cudowną piosenkę,
cudowna jak dla Mnie.. choć:
nie wiem o czym jest, bo nie rozumiem języka joruba.
to kocham ją, kocham Jej głos, kocham tę melodie,
bo sprawia, że się uśmiecham.
Polecam wszystkie piosenki niesamowitej Layori <3


środa, 3 września 2014

#diecisiete

Beznadziejność to moje pierwsze imię.
Na wyjeździe miałam się dobrze bawić,
miałam zwiedzać.. odpocząć.. spędzić miło czas..
beż żadnych niepotrzebnych niemiłych wrażeń.
I tak było, owszem.
ale tylko przez pierwsze cztery dni.
Robiąc 30km na Rysy, spotkaliśmy Taty znajomych
jak się okazało, ich dziećmi było 2 chłopaków, z którymi kilka razy spotkałam się na imprezach.
Hm, pierwsza myśl:
"Ooo God, czemu akurat oni?"
Patryk i Kuba- typ człowieka: chlać ile wlezie, szastać kasą ile wlezie, ćpać ile wlezie.
Na pierwszy rzut oka nie wyglądają na takich,
zawsze schludnie ubrani, wszystko wyprasowane, zegareczek, włosy uczesane.
Ale ja wiedziałam, co będzie jak zostanę z nimi sama.
Wiedziało to coś wewnątrz mnie, że z pewnością mają ze sobą kilka magicznych tabletek.
Nie chciałam z nimi iść, więc trzymałam tempo ze starszymi,
ale jedząc na śniadanie marny serek light,
długo nie utrzymałam szybkiego tempa Taty,
więc pozostało mi towarzystwo braci.
O dziwo nic nie mieli, więc przez cały dzień tylko sobie gadaliśmy.

Zostałam z Tatą dłużej niż to było przewidziane.
Mieliśmy wrócić w sobotę, a jednak dzisiaj dotarłam do domu.
Cały wyjazd spędziliśmy ze "znajomymi".
I tutaj moja BEZNADZIEJNOŚĆ przeszła samą siebie..
poszliśmy z braciszkami do klubu (moje zdziwienie było wielkie, że w takim miejscu można odszukać z co najmniej 3 kluby)
tańczyliśmy, ja nic nie piłam, bo wiedziałam, że będę wracać później do Taty.
Ale w pewnym momencie rozsądek mi gdzieś uciekł,
umknął tam, gdzie nie mogłam go ponownie odszukać.
wołałam go rozpaczliwie, lecz on nie nie chciał wrócić.
Tak też,
kilka sekund wystarczyło..
BACH!
bracia,
3 tabsy,
głośna muzyka,
kilka łyków procentów,
tyle było potrzeba by moje serce znowu pojechało na sygnale do BEZNADZIEJNEGO miejsca jakim jest: szpital.
Przesiedziałam 2dni,
wyszłam, 
mina Taty, że ponownie go zawiodłam, ale pomimo moich głupstw on nadal mnie kocha..
sprawiła, że teraz nienawidzę siebie samej jeszcze bardziej.
Po wyjściu Tata wpadł w jakąś obsesje spędzania ze mną czasu,
dosłowonie nie odstępował mnie na krok,
oczywiście śmialiśmy się cały czas, wygłupialiśmy, i (o zgrozo) jedliśmy.
żarliśmy.. pochłanialiśmy.. wpychaliśmy w siebie same tłuste kalorie.
Nie potrafiłam odmawiać tego jedzenia, 
nie wiedziałam jak mam się zachować, 
przerażało mnie ono,
a jednak musiałam zamykać oczy i je jeść.

**
Powrót do domu,
znienawidzenie siebie z jakichś 70% podskoczyło do 90%.
Od jutra ponownie będę mogła samodzielnie patrzeć co jem,
co piję, czego nie jem, czego nie piję.
I cudownie.
Bo wiem, że dużo to ja nie zjem.

**
Podsumowując, 
dzięki mojemu geniuszowi, wyjazd był do dupy.
Przytyłam ze 3 kilo, zamiast tyle spalić wspinając się po cudownych górach.
No ale cóż..
to nie pierwszy raz kiedy zawaliłam.
Przyzwyczajam się powoli do tego,
lecz wiem, że nie mogę leżeć po upadku,
tylko wstać, podnieść podbródek do góry i iść dalej walczyć...

Kiedyś na pewno wygram.. (tak mówi mi odległy głos w mojej głowie..)







wtorek, 26 sierpnia 2014

#siete #ocho #nueve

Bezsenność odeszła w zapomnienie.
Górskie powietrze sprawiło,
że sen ponownie zawitał w moich progach.
Góry piękne,
dziś wdrapałam się najtrudniejszym szlakiem na Gubałówkę.
Mało płuc nie wyplułam,
ale dałam radę.

***
Jeśli chodzi o jedzenie,
to przyznaję, że oscypki jem,
warzywa jem, owoce jem, makarony jem,
zdarzyło mi się nawet zjeść lody podczas przechadzki po Krupówkach,
więc diety nisko kaloryczniej nie mam.
Ale za to polepszyło mi się trochę zdrówko.

***
Notka szybka i krótka bo piszę ją z telefonu,
siedząc na pięknym tarasie pod grubym kocem, z kawką i książką..
Buziaki.




A taki widok był na Gubałówce :-)

sobota, 23 sierpnia 2014

#seis

niespodziewana wiadomość.
Zadzwonił dzisiaj do mnie mój Tata,
oznajmił, że chciałby zabrać mnie na wakacje. Chociaż na tydzień.
Ucieszyłam się, bo uwielbiam spędzać z nim czas.
Zawsze jest miło a uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
Przeraża mnie tylko fakt, że przez te ostatnie dni tak źle się czułam,
i szczerze powiedziawszy dzisiaj też nie jest dobrze.
Wyjeżdżamy w polskie góry. Pochodzić, pozwiedzać, uciec od miejskiego zgiełku.
Nie wiem czy będę w stanie tyle przechodzić, 
ale z każdych sił postaram się nie utrudniać naszego wspólnego wyjazdu.
Kolejną rzeczą jest jedzenie:
mój Tata jest kucharzem, więc posiłki nie będą należeć do najmniejszych.
Jutro jadę do Niego,
a w poniedziałek już z samego rana wyruszamy ♥

Oczywiście nadal będę pisać,
bo z doświadczenia wiem, że jak przestanę, to wróciłabym znowu za kilka tygodni,
czyli byłaby to moja kolejna porażka.
Teraz zamierzam wytrwale pisać codziennie, 
bo wiem, że dla mnie lepiej jest wyrzucić wszystko co mnie boli tutaj,
niż dusić to w sobie..

***
Dzisiaj moja Mama powiedziała mi, że okropnie schudłam.
Że jestem strasznie sucha i nie pozwoli mi abym się głodziła.
OH LORD, gdybym się głodziła- to efekty jakie chciałabym uzyskać już byłyby widoczne;;
a tymczasem ja nadal czuję się jak opasła świnia.
Powiedziała również, że strasznie mizernie wyglądam, że jej się to nie podoba,
uważa, że zaczęłam brać narkotyki (WHAT??!!!),
że jak dalej będę gubić kilogramy to będę brzydka,
że nikt nie lubi patrzeć na wystające kości (i tu się myli- JA LUBIĘ),
i tak dalej..
Nie będę rozpisywać wszystkiego co mi mówiła, 
bo szczerze- w połowie jej wypowiedzi wyłączyłam się, bo zaczynało być nie miło.

W duchu ucieszyło mnie to, że Mama zauważyła zmianę w moim ciele,
pomimo, że ja nadal jej nie dostrzegam.

***
BILANS:
* tortilla z domowym zapiekanym jabłuszkiem, cynamonem i miodem x2
* monster
* jogurt naturalny
* grunchy baton orkiszowy 

Jeśli chodzi o HSGD , niestety ale muszę przerwać, bo na wyjeździe nie będę miała jak pilnować jedzenia

***
Tak też biorę się za pakowanie walizki,
a Wam życzę wytrwałości i miłego wieczorku ♥♥♥





#cuatro #cinco

Wczorajszy dzień był koszmarem,
noc nie przespana..
poranek wcale nie był cudny jak widok kwitnących kwiatów wiśni,
zmęczenie daje mi się we znaki..
nic mi się nie chcę,
boli mnie każdy milimetr ciała, 
czuję wewnątrz wielki, uciążliwy głaz.
Gruz, który nie pozwolił mi wstać z łóżka.
leżałam..
bezwład w nogach..
oczy niczym pełne szklanki źródlanej wody..
struga krwisto czerwonej mazi,
wyciekająca cienką rzeczką z jednej, ciemnej jaskini.
Głowa eksplodowała mi za każdym razem,
kiedy chciałam wstać.
Zero równowagi. Niczym niemowlę uczące się chodzić.
Czekałam na powrót osoby, na którą zwykle nie mam ochoty czekać.
Na Mamę.
wiedziałam, że ona mi pomoże,
uratuje mnie. wesprze. przytuli.
Nie doczekałam się. Wyjechała na jeden dzień do Cioci.
...przeleżałam cały wolny czas.
płacząc. bez konkretnego powodu- dzięki łzom oczyszczałam się,
czułam się odrobinę lepiej.
Koło 23:50 udało mi się usnąć.

***
Dzisiaj wstałam o 6,
wspaniale jest się przespać.
Czuję się odrobinę weselsza,
pomimo, że wczoraj wylałam litry słonych łez,
i dzisiaj moja twarz wygląda jak wielka, napuchnięta poduszka.
-to jednak znalazłam w sobie odrobinę radości.
Umalowałam się, ubrałam.
Wyszłam do kwiaciarni, i kupiłam mamie bukiet tulipanów.
nie było powodu kupienia ich,
coś wewnątrz mnie chciało bym podarowała je Mamie.
Tak bardzo mi jej wczoraj brakowało.

***
BILANS 21.08.2014:
* jogurt naturalny x3- 435kcal
* czekolada Milka Oreo- 560 kcal
razem: 995/ 1000 kcal

BILANS 22.08.2014
* pół małej pizzy margherity, bez dodatkowych sosów- ok. 350kcal
* szklanka mleka sojowego 300ml- 117kcal
* Cini Minis- ok. 126kcal
* zielone jabłko- 70kcal
* serek wiejski light- 122kcal
razem: 785/ 950 kcal

Bilanse nie zdrowe, ale może następne dni będą lepsze.





Dobranoc ♥♥♥

czwartek, 21 sierpnia 2014

#tres

Dzień 3 HSGD.

BILANS:
* 3 kromki chleba orkiszowego z masłem orzechowym- ok. 504kcal
* tortilla z serkiem wiejskim, papryką, ogórkiem- ok. 260kcal
* serek wiejski- 122kcal
razem: 886/ 900 kcal

***
Kolejny dzień pozbawiony zdrowego snu.
Dziś udało mi się zdrzemnąć w godzinie 5:23- 6:30.
W sumie 1h 07min.

Podsumowując ostatnie trzy dni:
2h 43min SNU
69h 17min BRAK SNU.
masakra///

***
Dzisiejszy dzień był dosyć aktywny.
Postanowiłam, że pochodzę sobie po sklepach w nadziei,
że wpadnie mi coś w oko.
Oczywiście zakupiłam sobie tylko koszulę jeansową (mam ich już koło setki w szafie),
i oczywiście w rozmiarze L- jakżeby inaczej.
Ale przy zakupie jej spotkało mnie coś miłego i niespodziewanego.
Podchodząc już do kasy,
niosąc jak zwykle długą, ciemną, jeansową koszulę,
zaczepiła mnie Pani pracująca w MNG.
Mówi do mnie swoim delikatnym głosem:
"Przepraszam. Czy nie zechciałaby Pani zostać modelką i twarzą naszego sklepu? Jest Pani wyrazistą osobą z idealnymi proporcjami."
Szok, zdziwienie, zaskoczenie,
onieśmielenie, przerażenie- gościło w moich oczach.
pewnie gdybym spojrzała w lustro,
to ujrzałabym nieśmiały rumieniec, który zawitał na moich policzkach.
Z początku nie wiedziałam co odpowiedzieć,
więc najprościej powiedziałam,
że nie nadaje się na modelkę i bardzo dziękuję za propozycję.
Pani natomiast dodała,
że jestem przyciągającą wzrok osobą, i podała mi wizytówkę.

Wyszłam ze sklepu.
Czułam uderzenie gorąca.
Jestem osobą, która nie lubi niespodzianek,
zawsze muszę mieć wszystko pod kontrolą.
A tu takie COŚ mnie spotkało.

Przez całą drogę zastanawiałam się,
jakim cudem ona chciała mnie..
przecież jestem tłustą świnią..
a prosiaków się nie fotografuje.
Żałowałam, że nie jestem szczupła,
wtedy bez wahania przyjęłabym propozycję,
a tak... musiałam odmówić.
Bo nie czując się dobrze z samą sobą,
nigdy nie zgodzę się na żadną sesję zdjęciową.

***
Potem pojechałam do mojej Babuni,
wzięłam jej psa,
i poszłam do parku, w którym przesiedziałam z 3 godzinki.

***
Powrót do domu,
nie mam już sił na nic.
Najchętniej bym się położyła,
lecz nie mam ochoty na sen.
Tak też, pewnie wezmę się za czytanie książki.




Buziaki ♥♥♥


wtorek, 19 sierpnia 2014

#dos

Dzień 2 HSGD.

BILANS:
* risotto ze szpinakiem- ok. 300kcal?
* marchewka- 13kcal
* tortilla z papryką, serkiem wiejskim, ogórkiem- ok. 260kcal
* jogurt naturalny- 145kcal
* garść suszonej żurawiny- 130kcal
* szluuuuugasów cała masa
* życiodajna, wspaniała woda w ilości dosyć sporej
razem: 848/ 800 kcal    

zawaliłam, przepraszam wszystkie osoby biorące udział w HSGD :c :c :c

***
Dzisiaj udało mi się usnąć.
Ostatni raz spojrzałam na zegarek była 8:10.. rano.
Pobudka 9:46.
Echh, niby to tylko 1h 36min- to jednak zawsze coś.

***
Cały dzień przesiedziałam w domu,
odwiedziła mnie ciocia z 2 letnia córeczką- Oliwią.
Przecudowna, mała, niebieskooka blondyneczka.
Rozrabiaka jakich mało,
ale nawet stłuczony talerz w wykonaniu, tej małej, słodkiej, uśmiechniętej od ucha do ucha dziewczynce w niewinnej pudrowo- seledynowej sukieneczce, nikomu nie przeszkadzał.
Już sam widok jej pięknych, ogromnych lazurowych ocząt sprawiał,
że człowiek się rozpływał.
Więc dzień mile spędziłam.

***
Znowu nic nie poćwiczyłam.
Jakoś czuję ból w całym ciele,
gorące kąpiele nic nie pomagają,
więc tylko muszę czekać,
aż Pan Bezzseność pójdzie odwiedzić kogoś innego.

***
A propos "Pana Bezzseność" (tak zgadza się, jest tutaj błąd w pisowni),
to kiedyś będąc u Babci, która to posiada niesamowity zbiór starych ksiąg,
znalazłam oprawioną w ciemną skórę, 
przesiąkniętą specyficznym zapachem- który niesamowicie uwielbiam,
ciężką i mając już pożółkłe kartki,
wiekową książkę z wierszami.
I tam właśnie znalazłam wspaniały wiersz o rzekomym Panie Bezzseność ,
i choć czytałam go będąc na przełomie 6 podstawówki/ 1 gimnazjum,
to zapadł mi w pamięć przez ten zamierzony "błąd",
jednak nie zapamiętałam autora,
i nigdzie nie mogę go odnaleźć.
Może któraś z Was czytała ten utwór?
Jeśli tak, to byłabym wdzięczna gdybyście podzieliły się ze mną tytułem tego wiersza,
bo naprawdę był niesamowity.
Niczym opowieść, która od pierwszych słów,
łapie nas za ramię i wciągała do środka.
Uwodzi nas swoją prostotą, a jednocześnie zachwyca.
No istna perełka.

***
Teraz lecę pomedytować,
Buziaki ♥♥




poniedziałek, 18 sierpnia 2014

#uno

Dzień pierwszy HSGD!

BILANS:
*serek wiejski light- 121,5kcal
*papryka czerwona- 64kcal
*szklanka mleka sojowego (300ml)- 117kcal
*tagiatelle ze szpinakiem- ok. 240kcal
*2 banany czerwone- 105kcal
*woda
razem: 647.5/ 900 kcal

***
Dzisiejszy dzień był ciężki,
ze względu na to, że znowu do moich drzwi puka do mnie Pan Bezzseność.
Nie zmrużyłam oka ani na minutę,
całą noc czytałam "Lot nad kukułczym gniazdem",
oczy spuchnięte, jakbym stoczyła sparing na ringu,
blada.. sińce pod oczami sięgające prawie do połowy policzków,
nie przytomny wyraz twarzy..

Znowu się zaczyna,
ponownie będę męczyć się,
myśli krążące po mojej głowie "Idź spać. Przecież tego chcesz. Wystarczy zamknąć oczy i zasnąć".
Lecz rzeczywistość jest całkowicie odmienna,
chcąc nie chcąc, przez całą noc kiedy tylko próbowałam usnąć,
nie mogłam.
No cóż..

***
Ćwiczeń żadnych nie wykonałam,
bo nie miałam siły na nie.
Jedyna aktywność jaką miałam,
to przekręcanie kartek książki,
i odpisywanie znajomym.
Nic poza tym.

***
Może jutro będzie lepszy dzień.
Dzisiaj pewnie w okolicach 23 (o ile nadal nie będę mogła spać),
pomedytuję sobie.
Przeważnie wyciszam na się tak na godzinkę,
dzisiaj jednak nie wiem ile mi to czasu zajmie.

***
Ech, tyle na dziś.
Lecę do was pozaglądać jak wam poszło HSGD ♥♥♥




Buziaki ♥

Ponowne odliczanie ♥

Ohhh,
wakacje, wakacje, WAKACJE!
Gdyby nie fakt, że cały czas,
nie ważne gdzie się w danej chwili znajdowałam,
całą moją głowę zaprzątało tylko jedno:
"Muszę schudnąć. Muszę. Ale nie mam jak w tym momencie"
.. to były by najlepsze wakacje dotychczas.

***
Minęło sporo czasu, kiedy to ostatni raz tutaj pisałam.
Nie było mnie w ogóle w domu,
jeździłam z jednego punktu do drugiego,
i piłam.. bawiłam się.. znowu chlałam.. imprezowałam.
Były by to ideale wakacje,
gdybym tylko ważyła te cholerne 55kg,
i nie wyglądała jak wielka słonica w ciąży.

***
No ale wróciłam już do warszawy,
i czuję, że to jest idealny moment,
aby na poważnie rozpocząć prawdziwe odchudzanie.
Czuję to wewnątrz, każdą cząsteczką siebie samej,
nie jest to wymuszone, ani nachalne.
Ja po prostu wiem, że teraz jest ta chwila, w której na spokojnie i bez nerwów mogę rozpocząć tę prawdziwą bitwę o perfekcyjny wygląd.

***
Dlatego też, rzetelnie będę CODZIENNIE pisać:
co jadłam; jakie ćwiczenia udało mi się wykonać; jak się czuję.

Teraz tylko trzymam kciuki, aby w końcu moje cudownie brzmiące słowa,
zamieniły się w również nieskazitelnie PERFEKCYJNE czyny ♥





Buziaki ♥♥

poniedziałek, 7 lipca 2014

Giorno cinco

Napad..
napad..
napad...
cholerny napad.
Dzisiejszy dzień należy do tych, 
które to najchętniej zamknęłoby się w tekturowym pudełeczku,
wypełnionym zapałkami,
polało się to wszystko litrami benzyny,
i za pomocą srebrnej, klasycznej zippo zapaliło.
Tak właśnie chciałabym zrobić,
ale nie da się.
Dzisiaj przesiedziałam cały dzień w domu.
Możliwe, że to wina mojego bardzo wysokiego nadciśnienia,
które w tak upalne dni sprawia,
że moje samopoczucie identyfikuje się z wielkim wulkanem,
który to ma zaraz eksplodować.
Nic nie robiłam,
nic poza jedzeniem.
Nie byłam głodna.
Nie burczało mi w brzuchu.
Nie wiem czemu tyle jadłam.

**

Bilansu nie da się wypisać w punktach, bo nawet nie jestem w stanie wymienić wszystkich rzeczy które dzisiaj pochłonęłam.
4 kawałki pizzy/ 3 lody oreo/ cała paczka wafli ryżowych z sezamem/ sałatka z mozzarellą, pomidorem, oliwkami, bazylią/ 4 lizaki wiśniowe/ powerade niebieski/ herbata kokosowa/ chałwa/ kanapka z rukolą, camembertem i pomidorem/ jogurt naturalny/ 2 kawałki chałki z powidłami  śliwkowymi/ garść suszonej żurawiny/ mleko sojowe z cini minis..

**

Mam ochotę uciekać,
uciekać tam gdzie nie będę miała dostępu do jedzenia.

**

Chciałabym w końcu potrafić jeść tylko wtedy,
kiedy będzie burczało mi w brzuchu,
i to w ilości tak niewielkiej,
że wystarczyłaby ona tylko na przetrwanie dnia.
Może pewnego dnia się to spełni....


Dobranoc.

sobota, 5 lipca 2014

Giorno cuatro

Ajajajaj, cudowny dzień ♥
Wspaniale jest spędzać czas rodziną,
a jeszcze lepiej jest spędzić dzień z Tatą.
Wstałam już o 6,
z niecierpliwością czekałam aż w końcu na zegarze wybije godzina 14,
bo miała mnie ona przenieść w świat beztroskiego spokoju i zapomnienia.
Tak też było.
Pojechałam do Taty, 
upichciliśmy ciasto (zjadłam tylko mały kawałeczek- było boskie),
chwile się pośmialiśmy, obejrzeliśmy film i ruszyliśmy!
Dzisiaj miałam ochotę na długi spacer po Łazienkach Królewskich,
i choć bywam tam od maleńkiego i znam je na pamięć,
to wciąż sprawiają, że na samą myśl o nich
zaczynam cieszyć się jak szczeniak na widok pluszowej zabawki.
Chodziliśmy i cały czas się śmialiśmy,
zabraliśmy ze sobą kromki ziarnistego, ciemnego chleba i orzechy laskowe.
Ach!
KACZUCHY! ♥ siedziałam na trawie, a wokół mnie kaczuszki
-raj na ziemi!
podchodziły, siadały obok mnie, jadły z ręki.
Czułam się niczym Kacza Mama.
i choć to tylko ptaki, to mi sprawiają one wiele radości.
WIEWIÓRECZKI! ♥ one to już przeszły same siebie,
dzisiaj nie uciekały, można było je na spokojnie pokarmić- w sumie to same latały za mną,
wspinały się po mnie,
jedna usiadła mi nawet na ramieniu.
Śliczne, puszyste rudzielce ♥
Tak pospacerowaliśmy sobie do 20.
Potem pojechaliśmy do sklepu Bath & Body Works.
Obkupiłam się we wspaniałe rzeczy:
3 mydła do rąk- pachnące zniewalająco,
żel pod prysznic "Japońska wiśnia"- och cudo!
oraz balsam do ciała.
Mmmmm, wszystko pachnie wręcz apetycznie.

I tak oto skończył się dzień,
przeleciał bardzo szybko,
ale mam nadzieję powtórzyć go jak najszybciej ♥

**

BILANS:
^mozzarella z czarną bazylią, oliwkami i pomidorem
^kawałeczek ciasta
^gofr z polewą toffi

**
Dzisiaj klasycznie, bez żadnych truskawek

Polecam te zapachy ♥

Dobranoc.

piątek, 4 lipca 2014

Giorno tres

Hm, dzisiaj miałam wyjechać na działkę.
Lecz plany się zmieniły,
została ona przeniesiona. Szkoda.
a może to i dobrze? chociaż nie będę musiała pokazywać moich tłustych nóg, kiedy to na dworze będzie doskwierał upał 30 stopniowy.

** 

Dzisiejszy dzień nie obfitował jakoś w specjalne atrakcje.
Na jeden dzień zamieniłam się w małą kuchareczkę,
słodką, niewinną, dopiero początkującą, 
która to cieszy się z najprostszych potraw.
Tak właśnie się czułam przygotowując małe co nie co.
Stwierdziłam, że zamiast czekać aż dopadnie mnie atak..
"atak krwawego i żądnego wszystkiego co słodkie zombie,
który JUŻ TERAZ NATYCHMIAST musi pożreć wszystko co jest w stanie dosięgnąć,
a jeśli już napcha się 5000 kcal, chowa się w ukryciu
i płacze. Płacze bo znowu zawalił.",
..to sama zrobię coś kalorycznego i smacznego- tak wiem. narzekam na wagę a robię takie rzeczy. skandal!
Tak też zrobiłam 'małe kuleczki z owsianki królewskiej'.
proste, smaczne, i zawierające wystarczającą ilość kcal, która to zapobiega uruchomieniu się napadu zombie.

**

KULECZKI Z OWSIANKI KRÓLEWSKIEJ:
^ owsianka królewska "Dobra kaloria" (szklanka- moja mieści ok 300ml)
^ masło orzechowe 90% (około 2- 2.5 łyżki)
^ miód (łyżeczka)
^ jakieś suszone owoce lub ich brak (u mnie dzisiaj: żurawinka i morele)

Mieszam wszystko w misce (poza owocami).
wstawiam do lodówki na 10min.
wyjmuję. rozdzielam masę na 2 połówki.
jedną mieszam z posiekanymi morelami. drugą zaś z żurawiną.
formuję kuleczki, gwiazdki, serduszka, etc..
wkładam znowu do lodówki.
KONIEC.

Niby nic, a bardzo smaczne i sycące. Polecam.
Dobra rada:  im dłużej trzymasz w lodówce- tym smaczniejsze ;)

**

MOZZARELLA Z TRUSKAWKAMI:
^ truskawki
^ mozzarella
^ bazylia (u mnie czarna, ale zielona też jest niczego sobie)
^ ewentualnie oliwki (u mnie czarne)

dresing:
^ miodek
^ jasny sos sojowy
^ jogurt grecki / jogurt naturalny
^ sok z cytryny

Do tego wszystkiego filiżanka zielonej herbatki.
Jak moje wrażenia? Hm,
wolę jednak klasykę z pomidorem.
Ale nowości czasem można spróbować.

**

BILANS:
^3 kuleczki
^mozzarella z truskawkami
^zielona herbata
^woda z miętą i cytryną
^oshee

**
teraz czas na kochaną Noore Noor i równie cudnego Philipa Pullmana ♥


Buziaki.

czwartek, 3 lipca 2014

Giorno dos

Tak, dzisiaj stanowczo dużo się nachodziłam.
Duszno.. słońce za chmurami, a jednak nie dawało o sobie zapomnieć,
a ja..
a ja ubrana jak na jesień.
długie czarne spodnie, koszula w kolorze ecru z pięknym haftowanym kołnierzykiem,
czarny żakiet, oraz równie czarne jak smoła vansy slip-on.
miedziane wisiory kaskadą wypływały spod kołnierza. 
włosów już od dawna nie prostuję, bo po co taka świnia jak ja ma mieć ładną fryzurę?
dlatego jak będę wyglądać perfekcyjnie, to i włosy się takie staną.
dzisiaj był tylko wysoko zrobiony kok, którego przytrzymywały dwie wsuwki,
sprytniejszym ciemnym lokom udało się wymknąć i luzem wisiały,
niczym egzotyczne ptaki, chcące wydostać się z klatki i poczuć smak wiatru.
trip po sklepach okazał się jedną wielką porażką..
zresztą jak wszystko inne.
6h chodzenia po sklepach..
jazdy zatłoczonymi i śmierdzącymi tramwajami i autobusami,
Tutaj na bank coś sobie kupię- tak właśnie myślałam, za każdym razem kiedy zmieniałam miejsce.
lecz dupa.
nic nie kupiłam.
wszystko na mnie leżało okropnie.
nie chce już kupować ubrań w rozmiarze L!
NIE CHCĘ!
xs- do tego dążę.
cudowne, słodkie, XS...
ja wiem, że już pod koniec wakacji zdobędę je!
będę szczupła i nie będę brzydziła się spojrzeć na siebie w lustrze.
tak też dzisiaj kupiłam tylko buty.
i jak moimi dziećmi od czasów gimnazjalnych były tylko vansy-
tak dzisiaj wpadły mi w oko buty na platformie z h&mu.
wzięłam je.
i choć mam 179cm, to wierzę, że jak schudnę to będę nosić je..
nosić z podniesionym podbródkiem!
będę sięgała nieba, będę najwyższa ze wszystkich- ale nie będę się tego wstydzić.
tak. tak właśnie będzie, kiedy schudnę.
bo teraz wielkie cielsko, sprawia, że mam ochotę zapaść się pod ziemię.

**

wróciłam do domu wymęczona.
zjadłam płatki z mlekiem sojowym 
oczywiście nie skończyło się na 1 misce.- było ich z 4.
położyłam się.
pogoda sprawiła, że usnęłam,
wpadłam w głęboki sen, dokładnie taki sam jakbym wzięła kilka tabletek nasennych.
nic nie mogło mnie dobudzić.
szkoda jednak, że w końcu otworzyłam oczy,
by znowu musieć walczyć.

**
dzisiaj cały dzień z jej pięknym albumem IMANY "The Shape of a Broken Heart" ,
nie tuzinkowa (jak dla mnie), 
uwielbiam jej głos,
uwielbiam jej urodę,
uwielbiam ją w całości.

BILANS:
^mleko sojowe + płatki
^oshee pomarańczowe

dobranoc.

środa, 2 lipca 2014

Giorno uno POMIARY

Nie ma to jak być słowną.. wobec samej siebie.
Miałam od 13 CZERWCA zacząć walczyć,
stoczyć ponowny krwawy bój,
na którym tym razem nikt miał nie przegrać,
nikt...
a jednak.. 
a jednak.. ja sama nie zdążyłam nawet chwycić za rękojeść 
pięknego, podłużnego i cienkiego jak mgiełka miecza.
Zginęłam zanim wojna się zdążyła rozpocząć.
Już zawsze będę wskrzeszać się,
aby próbować od nowa,
ale po co?
PO CO?! skoro nie mogę zacząć czegoś co planuję już od dawna?

**

Nie powinnam istnieć.
Nie powinno mnie w ogóle być.
Zero egzystencji, zero rozczarowań,
zero smutku, zero łez, zero niepotrzebnych zmartwień,
zero jakichkolwiek marnych nadziei.

**

Byłam na imprezie.
Wszystko było dobrze,
nie piłam, nie brałam żadnych świństw,
muzyka w tle, mili i roześmiani ludzie,
ja również z ukradzionym od pięknej koleżanki uśmiechem,
tak zgadza się: ukradzionym.
Tylko na tyle mnie stać, sama nie potrafię zrobić tak banalnej rzeczy jaką jest: UŚMIECHNIĘCIE SIĘ.
Z zazdrością i jednocześnie zachwytem spoglądałam na wszystkie szczupłe dziewczyny,
bez wstydu zdejmowały bluzki- myślałam sobie: bezwstydnice.. 
ale w duchu zżerało mnie, paliło... że gdybym miała taką cudowną sylwetkę jak one to również bym to robiła. 
Bo czemu by nie pokazać światu wspaniale wyrzeźbionego i kipiącego ciężką pracą brzucha?
Chciało mi się płakać.
Ale wtedy nie zamierzałam się poddawać,
bitwa dopiero się rozpoczynała.
Nieziemskie i nieskazitelne ostrze czekało tylko jak wyjmę je z misternie zdobionej pochwy.
Ale nie doczekało się.
Bo znowu kostucha zapukała do moich drzwi,
zanim zdążyłam cokolwiek zrobić.
Tak właśnie: KOSTUCHA.
Rozglądałam się, ze sztuczną radością na twarzy,
dojrzałam,
tak! stoi tam! 
przystojny jak zawsze, szczupły,  ideał- pomyślałam.
Postanowiłam nie stchórzyć. 
Podejdę, wezmę się za niego- stwierdziłam w myślach.
Choć nie powinnam tego robić- bo mi zakazano- to jednak w dupie mam "NIE WOLNO".
Wzrok miałam cały czas wbity w niego,
jakby był posągiem z kunsztownymi złotymi putto latającymi wokół niego.
Przyspieszyłam kroku, prawie biegłam, żeby nikt mi go nie odbił!
Dobiegłam.
tak! jest mój! - myślę.
Bez wahania, rzuciłam się na niego.
Pomimo, że jest o wiele lat starszy ode mnie.. to
ja i on stworzyliśmy jedność.
nikt nie zwracał na nas uwagi- cieszyłam się z tego.
Nieziemski, już zapomniałam jaki jest wspaniały,
smakowałam go. wiem, brzmi to obrzydliwie..
ale tak dawno nie miałam go, pewnie o mnie zapomniał, lecz ja o nim nigdy.
HENNESSY ♥
a za nim stało stadko młodszych, ale również cudnych chłopców
Jack Daniels, Johnnie Walker, Jim Beam.
Ooch brakowało mi ich.
Puściły mi wodze, 
nie wiem ile wypiłam.
Ale wlewałam w siebie, niczym małe dziecko jedzące garściami każde możliwe napotkane cukierki.
Piłam,
i choć to tylko alkohol. 
To w pewnym momencie, już moi chłopcy nie byli tacy kochani.
Świat zaczął zmniejszać się i cofać do rozmiarów główki szpilki,
duszność, migocące plamki przed oczami, zawrót głowy
i BACH.
Nie ma mnie.

**

Pobudka: szpital.
Zapłakane oczy rodziców,
znowu zawiodłam.
znowu..
Serce, cholerne serce..
Czemu je mam? skoro jest nie sprawne?
Ostanio szpitalne łóżka zastąpiły mi moje własne,
szpitalne pielęgniarki zastąpiły mi znajomych,
szpitalny specyficzny smród zastąpił mi zapach moich ulubionych perfum.
Nie chce tam wracać.
Nigdy.
Czy uda mi się być lepszą?

**

Chciałam iść na farmacje,
dostane się bez trudu: chemia 86%, bio 90%- oba rozszerzenia.
Ale raczej nie powinnam brać się za nią.
Pomimo, że w głowie mam mnóstwo przeczytanych książek z farmakologii, farmakognozji, analizy..
to nie jestem godna przebywać w otaczających mnie wszędzie lekach.
Nie wiem co będę robić w przyszłości..
na ten moment to czarna, zaklęta magia dla mnie.
Powinnam zrezygnować z farmacji,
choć to jedyna rzecz na świecie która mnie tak mocno interesuje.

**
moje zdjęcie (zrobione o 21:30)
..tak wiem, nie zbyt dobrym pomysłem jest robienie zdjęcia wieczorem,
ale to moja motywacja, bo jutro znowu mogłabym upaść,
zanim zdążył by wybuchnąć pistolet startowy.
wstydzę się okropnie.. ale to mnie zmotywuje. (mam taką nadzieję)
Kreskami zaznaczyłam miejsca w których będę się mierzyć.


waga (21:30):  64,6 kgs

pomiary (21:30):
^łydka: 33,5
^nad kolanem: 40,5
^udo: 57,5
^tyłek: 97,5
^kości biodrowe: 88,5
^talia: 70,0
^pod biustem: 74,5

BILANS:
^płatki cini minis truskawkowe
^napój mleczny muller mullermilch- kokosowy
^jogurt muller mix caribic- almond crunch + coconut jogurt

czwartek, 12 czerwca 2014

Pre Diet Days

Właśnie wróciłam z działki,
miałam wrócić w poniedziałek, a przybyłam dopiero dziś.
No i tak:
nażarłam się grillowanego camemberta i warzyw na dobry rok!
Oczywiście nie chodziłam rozebrana do kostiumu,
podczas gdy wszyscy wkoło się opalali,
ja siedziałam w długich spodniach i opatulona po szyje (cudownie, nie ma to jak być spaślakiem..)
No ale to mi uświadomiło tylko jak bardzo teraz muszę spiąć tyłek,
wziąć się w garść..
i BRAĆ SIĘ DO DZIEŁA :D

Dodam, że przegrałam zakład, i niestety ale:
musiałam kosić trawnik w stroju kąpielowym.
Niby dla zwykłej i szczupłej osoby to nic specjalnego,
ale dla mnie przepełnionej cellulitem, rozstępami i tłuszczem osoby,
było to nie lada wyzwanie.
Ale zrobiłam to!
Wstyd, zażenowanie i niesmak wobec samej siebie zżerało mnie od wewnątrz.
Ale podołałam.
Poza upokorzeniem siebie, to zapomniałam się nasmarować
i moja blada cera w mgnieniu oka zjarała się na czerwono..
Świetnie !
Teraz leże, kwiczę i umieram z bólu.
Mam tylko nadzieję, że skóra mi nie będzie schodzić.

Ok, teraz co do jutrzejszego dnia:
*zważę się i zmierzę (pewnie koło 10)
*zrobię zdjęcie
*ćwiczenia na czas gojenia się poparzenia słonecznego- muszę sobie darować
*jedzenie: jak najmniej!

Teraz lecę się wysmarować i obejrzę jakiś film :D
Ciao.

piątek, 6 czerwca 2014

NOWY START

Nigdy nie jest za późno, aby móc na nowo wstać i walczyć, bez względu na to ile razy się upadło.

Nie pisałam i jadłam śmieciowe jedzenie przez baardzo dług okres.
Ale wracam, bo wakacje tuż, tuż, więc muszę wziąć się za siebie!

Maturki już za mną, i poszły mi nawet dobrze :D
pomimo, że przebimbałam całe liceum to myślę, że wyniki będą nie najgorsze.
Przeleżałam trochę w szpitalu, ze względu na problemy z sercem i przez to:
*miałam wolne od %%%, i w sumie to do wakacji nie zamierzam (I NIE MOGĘ) pić,
*kawy nie piłam od miesiąca (mój kawoholizm domaga się dawki małej i czarnej jak najmroczniejsze czeluści kofeiny)
*mój kochany "MONSTER" również poszedł w odstawkę, więc na bardzo długi czas mogę zapomnieć o jakichkolwiek energy drinkach 
*papierosy jak paliłam tak jaram nadal, pomimo, że nie mogę- no ale jak wszystko inne mi odebrano, to postanowiłam, że ze szlugasów nie zrezygnuję, bo (zabrzmi to okropnie i obleśnie) ale ja lubię palić

Tak też, jutro wyjeżdżam na działeczkę na cały weekend,
więc od poniedziałku w ruch pójdą dawno już zapomniane ćwiczenia.
No i oczywiście zważę się i zawalczę z centymetrem!
Może zrobię jakieś zdjęcie mojego tłustego cielska,
bo kto wie, może to będzie moją największą motywacją do schudnięcia.


Boję się zmierzyć i wejść na wagę, bo naprawdę moje ciało przypomina jeden, przeogromny, nieapetyczny, przepełniony cellulitem kawał tłuszczu.
No ale.. trzeba się zderzyć z okropną rzeczywistością i zacząć walczyć,
aby móc później cieszyć się wyśnioną perfekcją :)





niedziela, 30 marca 2014

#59

Nie ma to jak wypocząć z dala od rumoru miasta..

Nie było mnie dość długo
znowu.
Powodem teraz było to, że mama kazała mi wyjechać do babci mieszkającej na wsi.
Były kłótnie, posypały się nie miłe słowa,
wytykanie wad..
wytykanie tego co głęboko siedziało w sercu,
a wszystko przez to, że przypadkiem znalazła u mnie schowany oksykodon.
Zrobiła to w trosce o moje zdrowie,
o to abym nie miała powtórki z rozrywki, przez którą wylądowałam w szpitalu.
Chciała abym odpoczęła od znajomych,
od warszawskiego zgiełku,
od tego szybko płynącego życia,
abym przemyślała to co robię i do czego dążę bawiąc się w te wszystkie niepotrzebne "zabawy".

Tak też, spakowałam się.. i razem z tym nieszczęsnym gipsem zawiozła mnie na wieś.
Przyznaję, że początek był trudny.
Zero neta,
zero znajomych (jedynie tel., ale z zasięgiem to różnie bywało),
zero imprez,
dieta też do najmniejszych nie należała.

Ale po 2 dniach, byłam szczęśliwa.
Poznałam kilka nowych osób,
które nie oceniały tego jak wyglądasz,
jakie masz gadżety i jak zasobny posiadasz portfel,
nie starali się być w centrum uwagi, nie wywyższali się.
Dla nich każdy był taki sam,
wychodzili w piżamach, nie umalowani, w kapciach.
Cudowne i beztroskie życie.
Co prawda mieli dużo obowiązków, przy zwierzętach, ogródkach, drewnie, etc..
To jednak zawsze wieczorkami u mojej babci rozpalaliśmy ognicho,
i nie potrzebowaliśmy alkoholu, papierosów, zielska czy tabletek, aby dobrze się bawić.
Niewiarygodnie wspaniale.

Niczym nie splamiona cisza,
rzadko spotykany relaks,
spokój,
tylko szum lekkiego jak puch wiatru,
wspaniałe rozciągające się kilometrami pola,
jezioro, które odbijało blask księżyca,
zero miejskiego zgiełku.
Tylko odgłosy szczekających gdzieś psów,
biegające małe dzieci radosne i roześmiane tak, że sam ich widok sprawiał uśmiech na mojej twarzy,
stadniny koni pasących się na wspaniałych łąkach..
wyciszenie.

Poznałam bardzo fajnego chłopaka,
21 lat.
Wysoki, umięśniony brunet, z lekkim zarostem,
towarzyski i zabawny.
Miał przeogromną ilość koszul flanelowych (głównie w odcieniach brązu),
w których się mega kocham [nie obeszło się bez zabrania mu jednej ;) ]
To z nim większość czasu spędzałam.
To on brał mnie na wycieczki,
to on podarował mi kawałek szczęścia,
to dzięki niemu chodziłam dzień w dzień uśmiechnięta i tryskająca zdrową energią.
Nabrałam chęci do pomocy innym, pomimo mojej niezdarnej nogi.
Chciałam spędzać z nim jak najwięcej czasu.
Wspomnienia wspaniałe,
najbardziej kochałam wycieczki konno,
dostałam konia "Diego"- kruczoczarna grzywa.. grzbiet.. ogon.. kopyta..
oczy jak dwa węgielki.
Piękny. 
To dzięki Kamilowi, znowu zasmakowałam jazdy konno.
I choć z początku nie chciałam (bo noga),
to namówił mnie.
I było nierealnie,
czułam się jakbym latała, frunęła lekka jak piórko unoszone przez letni, ciepły wietrzyk..
Wieczorami zabierał mnie nad jeziorko,
blask księżyca, migocące gwiazdy,
zabierały mnie w świat marzeń.
I choć nie należę do dziewczyn lubiących romantyzm,
to jednak Kamil potrafił obudzić we mnie ten rzadko używany flircik.
Zauroczył mnie sobą.

Tak to wyglądało.
Było dużo przemyśleń względem samej siebie,
ale co z tego wyniknie to się okaże.
Było dużo sycącego jedzenia:
domowe pizzy, camembert z grilla, smażone ryby, etc..
Wróciłam do domu,
rzeczywistość znowu uderzyła mnie z liścia w twarz.
No ale cóż, 
trzeba żyć dalej i starać się o lepsze jutro.
Mam nadzieję, że moje kolejne dni, miesiące czy też lata,
będą należeć w większości do tych dzięki którym będę w końcu szczęśliwa <3

p.s. Dzisiaj zdjęli mi gips! WOAAH <3 cieszę się bardzo, bardzo, barrrrrdzo!
i choć znowu mnie nie będzie przez kolejne 5 dni, bo niestety/ stety- ale muszę znowu wrócić na wieś.
To obiecuję, że od 07.04.2014, rozpoczynam walkę z udami, brzuchem, nie objadaniem się, nauką do matur i szukaniem szczęścia :)