Napad..
napad..
napad...
cholerny napad.
Dzisiejszy dzień należy do tych,
które to najchętniej zamknęłoby się w tekturowym pudełeczku,
wypełnionym zapałkami,
polało się to wszystko litrami benzyny,
i za pomocą srebrnej, klasycznej zippo zapaliło.
Tak właśnie chciałabym zrobić,
ale nie da się.
Dzisiaj przesiedziałam cały dzień w domu.
Możliwe, że to wina mojego bardzo wysokiego nadciśnienia,
które w tak upalne dni sprawia,
że moje samopoczucie identyfikuje się z wielkim wulkanem,
który to ma zaraz eksplodować.
Nic nie robiłam,
nic poza jedzeniem.
Nie byłam głodna.
Nie burczało mi w brzuchu.
Nie wiem czemu tyle jadłam.
**
Bilansu nie da się wypisać w punktach, bo nawet nie jestem w stanie wymienić wszystkich rzeczy które dzisiaj pochłonęłam.
4 kawałki pizzy/ 3 lody oreo/ cała paczka wafli ryżowych z sezamem/ sałatka z mozzarellą, pomidorem, oliwkami, bazylią/ 4 lizaki wiśniowe/ powerade niebieski/ herbata kokosowa/ chałwa/ kanapka z rukolą, camembertem i pomidorem/ jogurt naturalny/ 2 kawałki chałki z powidłami śliwkowymi/ garść suszonej żurawiny/ mleko sojowe z cini minis..
**
Mam ochotę uciekać,
uciekać tam gdzie nie będę miała dostępu do jedzenia.
**
Chciałabym w końcu potrafić jeść tylko wtedy,
kiedy będzie burczało mi w brzuchu,
i to w ilości tak niewielkiej,
że wystarczyłaby ona tylko na przetrwanie dnia.
Może pewnego dnia się to spełni....
Dobranoc.
głowa do góry.niedługo pojedziesz na działki i wyrwiesz się z domu.
OdpowiedzUsuńkawa też czeka :*
całuję :*
Tylko się nie załamuj :(
OdpowiedzUsuńhttp://chudasnookizawszespoko.blogspot.com/